PiS i PO więcej łączy, niż dzieli: klerykalizm, konserwatyzm, tradycjonalizm, neoliberalizm, rusofobia Przez nasz kraj przetaczają się różne, o zróżnicowanym stopniu namiętności, spory, dzielące i tak pokawałkowane na wielu płaszczyznach społeczeństwo. Jednym z takich starć jest dyskusja na temat symetryzmu, czyli postawienia znaku równości między Platformą Obywatelską a Prawem i Sprawiedliwością. W mediach zwolennikami tego poglądu – jak mi się wydaje na podstawie publikacji – są m.in. Robert Walenciak, Roman Kurkiewicz, Kuba Wątły, Marek Krak czy grono publicystów i działaczy społecznych skupionych wokół projektu pod nazwą „Porozumienie dla V RP”. Zdecydowanymi przeciwnikami, stojącymi na gruncie współczesnych podziałów politycznych i praktyki rządów PiS (jakby nie widzieli przyczyn tego dramatycznego stanu rzeczy), są m.in. Piotr Szumlewicz, Jan Hartman, grono dziennikarzy i publicystów z mediów głównego nurtu: „Polityki”, „Gazety Wyborczej”, TVN itd., animatorzy KOD czy Obywatele RP. Taki z grubsza podział można przeprowadzić w tej płaszczyźnie polityki i jej społecznego odbioru pośród antagonistów „dobrej zmiany”. Czynnych polityków obu ugrupowań tu nie wymieniam. Stracone lata Platformy Te spory i dyskusje przenoszą się na poziom rodzinny i towarzyski. Ostatecznym argumentem podnoszonym w tych debatach jest oskarżenie symetrystów o pośrednie wspieranie PiS. Zapewne jest to przyczyną odrzucania symetryzmu, ale w argumencie tym brakuje refleksji nad przyczynami zapaści, jaka dotknęła polską demokrację. Zresztą przy wydatnej pomocy „platformersów”, do których zaliczam nie tylko działaczy PO, ale również szeroko pojęty salon towarzysko-polityczno-doktrynalny. Niechęć, wrogość czy nawet nienawiść salonu do zwolenników „dobrej zmiany” ma często irracjonalne podstawy: jest wywoływana poczuciem inteligenckiej wyższości, pogardą czy nawet postsarmackimi i postfolwarcznymi relacjami pan versus cham. Wielu rodaków skłaniało to do głosowania „byle nie na Platformę”. Dlaczego tak się stało? Drodzy antysymetryści, odpowiedzcie sobie sami. Tylko w sposób racjonalny, zdystansowany, pozbawiony emocji, bo – jak zauważał Arystoteles – nie poznamy prawdy, nie zgłębiając przyczyn. Mało przekonują mnie żale na swego rodzaju wyborcze przekupstwo za pomocą 500+, obniżenia wieku emerytalnego, reformy edukacji, sądownictwa itd. Za nośną możemy jedynie uznać ideę 500+, lecz pytam was, antysymetryści, zwolennicy neoliberalnego porządku panującego w Polsce od ponad dwóch dekad, którego emanacją była koalicja PO-PSL: Dlaczego za tak niewiele – jak uważacie – można było kupić tak wielu? Poprzednicy PiS nie dokonali żadnych, ale to żadnych: politycznych, moralnych, doktrynalnych ani ideowych, ocen swojego postępowania. Będąc u władzy przez dwie kadencje, mogli w sposób cywilizowany i prawny rozliczyć dwa lata rządów aktualnej „dobrej zmiany” (2005-2007). Mogli niwelować narastające napięcia społeczne, które poparte czarnym PR zapowiadały porażkę obozu rządzącego Polską do 2015 r. Na podstawie doświadczeń roku 2005, kiedy w wyniku podobnego zbiegu okoliczności polityczno-społecznych nastąpiła kompletna dekompozycja bloku SLD, można było przewidzieć efekty aktualnych form i kierunków rządzenia. Owa zapaść demokracji – bo tak należy rozumieć wyniki wyborów prezydenckich i parlamentarnych w 2015 r. – oddała nasz kraj w ręce ultranacjonalistów i narodowych socjalistów. Umizgi do przyjaciół z PiS (jak mawiał prominentny działacz PO Jan Rokita, kiedy jeszcze obie partie piły sobie z dzióbków, odwołując się do tradycji konserwatywnych i etosowo-styropianowych), następnie poróżnienie aż do nienawiści niczego nie nauczyły i nie uczą platformerskiego salonu. Nie ma w nim żadnej samokrytycznej refleksji na temat błędów programowych, ideowych, polityczno-taktycznych. Ręka w rękę z „dobrą zmianą” Od ponad dekady Platforma swoim działaniem i narracją przychylnych mediów budowała potęgę i zasięg poparcia społecznego dla nacjonalistyczno-socjalnej, ultraprawicowej partii, jaką jest PiS. Pomijała kwestie etyczne, dramatycznie postępujące rozwarstwienie społeczne, narastanie konfliktów klasowych. Nie wspomnę o bucie, nachalnej agitacji medialnej (stanowiącej nader często antypropagandę), impertynencji połączonej z ignorancją, aferach (Nowak, afera podsłuchowa, Amber Gold) itd. Aby nie być gołosłownym, wystarczy przypomnieć „elegancką” i „salonową”, „zgodną z wysokimi standardami etycznymi” (o czym PO głośno zapewnia) formę utrącenia Włodzimierza Cimoszewicza w kampanii prezydenckiej w 2005 r. Główni sprawcy tego haniebnego czynu – de facto politycznej prowokacji i oszustwa wyborczego – prominentni politycy platformerskiego salonu Konstanty Miodowicz i Wojciech Brochwicz zostali nagrodzeni mandatami parlamentarnymi. Cimoszewicz wówczas jako jedyny kandydat