Łódzcy lekarze zapewniają, że śmierć czworga noworodków to wyjątkowy pech. Rodzice oskarżają personel o zaniedbania W łódzkich porodówkach króluje strach. Lekarze, pielęgniarki i salowe nie mogą liczyć na chwilę spokoju. Ich wszelkie poczynania uważnie rejestrują i zapamiętują dziesiątki par rodzicielskich oczu. Interesują się każdym zaordynowanym środkiem leczniczym, wypytują o jego przeznaczenie, okoliczności stosowania i pożądane rezultaty. Analizują jakość używanego sprzętu i materiałów, zaglądają w najciemniejsze kąty, sprawdzają czystość toalet i łazienek. Rodzice wcześniaków dyżurują przy inkubatorach i kontrolują personel medyczny. Po porodzie pacjentki niezwłocznie wypisują się do domu. Mija szósty tydzień po wykryciu u noworodków w jednym z łódzkich szpitali – im. dr. Madurowicza – infekcji wywołanej przez bakterie otoczkowca, Klebsiella pneumoniae. Lekarze uspokajają i zapewniają, że stwierdzone przypadki infekcji są wynikiem zbiegu okoliczności lub wyjątkowego pecha. Ale rodzice mają inne zdanie. Za infekcję obwiniają szpitalny personel. – To skutek niedbałości. Za mało troszczą się o stan sanitarny. I jeszcze ukrywają prawdę – wyliczają oburzeni. A prawda jest tragiczna: w krótkim czasie zmarło czworo noworodków, kolejne walczą o życie. Lekarze nie mówili Sebastian, syn Katarzyny i Jarosława Dziedziców, przyszedł na świat dzięki cesarskiemu cięciu. – W trakcie operacji lekarz skaleczył mu główkę – opowiada ojciec dziecka. – Dostał antybiotyk, bo – jak mi tłumaczono – w ranę wdała się infekcja. Później podano mu kolejny antybiotyk chroniący przed zakażeniem. To dlatego, że żonę w trakcie operacji zakażono grzybicą. Wkrótce przewieziono ją do innego łódzkiego szpitala, gdzie przeszła drugą operację jamy brzusznej, a synek został w Madurowiczu. W tym czasie w szpitalu już szeptano o klebsielli. Jarosław Dziedzic domagał się, by dalsze leczenie jego syna kontynuowano w innej placówce. Lekarze odmówili, tłumacząc, że zdrowie jego potomka nie jest zagrożone. – To silne dziecko, a antybiotyk sprawia, że nic mu nie grozi – zapewniali mnie. Dopiero po sześciu tygodniach Sebastian został przewieziony do szpitala im. M. Konopnickiej. Tam ojciec usłyszał wyrok – dziecko jest zainfekowane klebsiellą. Wkrótce zmarło. To nie pierwszy zgon noworodka z Madurowicza. Kilkanaście dni wcześniej śmierć zabrała troje dzieci: dwóch chłopców i dziewczynkę. Wszystkie urodziły się tego samego dnia. Na świat przyszły trzy tygodnie przed terminem, ale miały prawidłową wagę i wzrost, zapewniają matki. U nich objawy zakażenia wystąpiły w szóstym dniu życia. Identyczne reakcje i pogarszający się stan zdrowia dzieci – mimo że przebywały w inkubatorach i otrzymywały antybiotyk – skłoniły personel szpitala do wykonania badań sprawdzających obecność bakterii. Wykryto bakterię Klebsiella pneumoniae. Ilona i Arkadiusz Jakubowscy mają po 33 lata. Ona jest zaopatrzeniowcem, on kierowcą. Rozmawiamy w ich mieszkaniu na łódzkiej Retkini. W dziecięcym pokoju dziewięcioletni Adrian gra na komputerze. Dziś po raz pierwszy od dłuższego czasu byli razem w kinie na filmie o Harrym Potterze. We trójkę. W święta miało być ich czworo. Krzyś Jakubowski urodził się w szpitalu im. Madurowicza 29 października. Podejrzewano zapalenie płuc, bo dookoła szyi miał owiniętą pępowinę. Ostatnie badania Ilona zrobiła tydzień przed porodem. Wyniki były bardzo dobre. Pierwsze dwa dni życia Krzyś spędził podłączony do tlenu. Pokarm dostawał dożylnie. W szóstym dniu zaczęły występować objawy infekcji. Od tego czasu lekarze otwarcie mówili, że dziecko jest ciężko chore. – W siódmej dobie – opowiada z płaczem Ilona – oficjalnie stwierdzono klebsiellę. Tymczasem już czwartego dnia Krzyś dostawał na to leki. Dawali mu m.in. tremal, bardzo silny lek przeciwbólowy. – Pani doktor powiedziała mi, że mimo braku gotowych wyników badań przypadkiem udało im się podać właściwy środek. – Ta bakteria była w tym szpitalu przynajmniej od początku roku – przypuszcza pani Ilona. – Myślę, że lekarze nie mówili nam o tym, bo takie było polecenie dyrekcji. Ale przecież mają chyba sumienie. Dlaczego żaden nie powiedział mi choćby po cichu: „Zabieraj stąd dziecko, kobieto”? – Męczy mnie – mówi Ilona – gdy ludzie mnie pocieszają: zapomnij, było, minęło. Jak to: było, minęło?! Przecież to człowiek.