Głosy policzone, wyniki ogłoszone. „PiS ogłosił zwycięstwo. W partii trwają poszukiwania winnych”, jak narysował genialnie Marek Raczkowski. Rekord frekwencyjny III RP padł, teraz czas, by padły oczekiwania tak wielkiej, potężnej mobilizacji społecznej. Nie ma możliwości, żeby nowy, „opozycyjny” rząd, powstający w bólach różnic nie do uzgodnienia, przy pełnej obstrukcji Andrzeja Dudy, udźwignął oczekiwania tak różnorodnego (politycznie, wiekowo, płciowo, poglądowo, marzycielsko) pospolitego ruszenia. Nie ma w tym nic dziwnego, podkładamy pod nasze osobiste wybory nadzieje wobec tych, na których/re zagłosowaliśmy. Takie przełożenie jest złudzeniem, mechanika rządzenia zderza się z ogólną inercją instytucji państwa, martwotą samego prawa, a teraz także z barykadami i blokadami, całym polem minowym pozostawionym przez pokonaną zwycięską Zjednoczoną Prawicę. Jest nawet gorzej, wraca (wywiad z Aleksandrem Hallem, bąknięcia Kosiniaka-Kamysza, zaklęcia Hołowni) potężny resentyment neoliberalno-konserwatywny. „Koniec rozdawnictwa”, „Scheuring-Wielgus nie lepsza od Czarnka”, „finanse państwa w ruinie”, prawa kobiet to jakieś „światopoglądowe fanaberie”. Szybko poszło, można by powiedzieć i wzruszyć ramionami, gdyby to nie było aż tak żenująco głupie i zadufane. Coś, co utrzymał na wodzy w czasie kampanii Tusk, teraz wybija z siłą szamba. Nie oznacza to, że tym tropem pójdzie nowa władza, jeśli stara jej rządzić wreszcie pozwoli. Polska umysłowo-ekonomiczna skamielina ma się dobrze („Co jak co, ale poglądy na gospodarkę Mentzena są sensowne”), znowu się zanosi, że nie zrozumieli nic. Nie usłyszeli też głosu, który do zmiany (przynajmniej na poziomie protokołów wyborczych) doprowadził – wyboru kobiet i zaangażowania ludzi młodych. Trzeba chuchać na zimne. Trudno także pokładać ponadwymiarową nadzieję w Tusku, który, cokolwiek mówić, odebrał potężną lekcję inkluzywności i centro-socjal-demokratycznych reguł w państwach starej Europy. Naturalnym przeciwciałem dla neoliberalnego, antyludowego (antypisowskiego), resentymentalnego zwrotu jest lewica. Nawet jeśli ma tylko 26 mandatów. Rzecz jasna, nie żywię przekonania, że to wystarczy i że w ogóle, oprócz obarczenia lewicowych polityczek i polityków ciężką i w ograniczonym zakresie wykonalną robotą (resorty edukacji, spraw społecznych czy planowane ministerstwo od rewolucji mieszkaniowej), Tusk wykorzysta te kompetencje i świeżość politycznego myślenia. 81 organizacji społecznych zaapelowało do nowo powstającej władzy o skorzystanie z dorobku organizacji pozarządowych, pisząc m.in.: „Jako organizacje społeczne działające na rzecz rozwoju demokracji, ochrony praw człowieka oraz budowy silnego społeczeństwa obywatelskiego oczekujemy, że większość parlamentarna i rząd utworzony przez zwycięskie ugrupowania będą realizować swoje wyborcze zapowiedzi i zobowiązania: przywracania praworządności, odbudowy demokratycznych struktur państwa, wprowadzania polityk służących rozwojowi kraju i sprawiedliwości społecznej oraz odpowiadających na cywilizacyjne wyzwania XXI wieku, w tym wyzwania klimatyczne, środowiskowe i demograficzne. Liczymy, że będą czynili to z poszanowaniem prawa oraz praw wszystkich osób, w tym praw kobiet, dzieci, mniejszości, osób narażonych na dyskryminację i wykluczenie, w zgodzie z konstytucją, z troską o wszystkich mieszkańców i mieszkanki naszego kraju, również tych, którzy głosowali na inne ugrupowania lub nie poszli do wyborów”. Ale nie tyle nie można zapomnieć, ile już się przypomniał dziadocen opozycyjny (to nie jest pojęcie związane z zaawansowanym wiekiem, acz korelacja ta nieraz występuje; chodzi raczej o stan umysłu „zastygniętego” i przyzwyczajonego do tego, co już zna, w czym czuje się wygodnie i sprawczo wbrew dynamice społecznej zmiany), że wie lepiej i bardziej, i jak zawsze protekcjonalnie zaczyna klepać po plecach (w najlepszym razie). Odejście od programów społecznych przyniesie nowym rządom klęskę. Wyciągnięcie z rządów PiS nauki, że pieniądze są, i odrzucenie wiary w paraekonomiczne zaklęcia to początek. Być może jednak zbyt trudny. Paradoksalnie wieszczem tych zabobonów stał się Michał Sutowski z „Krytyki Politycznej”, zaklinając rzeczywistość w swoim komentarzu: „Rząd, który powstanie na bazie sił opozycyjnych, będzie w najtrudniejszej sytuacji ekonomicznej od lat 90., a politycznej – chyba od czasu rządu Mieczysława F. Rakowskiego z 1989 r. Choć problemy są inne, to nie mniej dotkliwe: niepewne (choć rosnące) ceny energii, inflacja, nieznany stan finansów publicznych, zapaść wielu sektorów usług publicznych, wyzwania demograficzne, wojna u bram, skutki kryzysu klimatycznego, masowe migracje i tak dalej, i tym podobne”. Żeby przesunąć cały dyskurs wyraźnie na lewo, musimy zradykalizować nasz język i postulaty. Dopóki rozsądna, łagodna, socjaldemokratyczna propozycja polityczna Razem uznawana jest za głos