Dlaczego odchodzę
Tak zwana dyskusja o sztuce jest dla niektórych partii świetnym instrumentem w zdobywaniu poparcia motłochu Rozmowa z Andą Rottenberg, dyrektorką Galerii Narodowej Zachęta – W ubiegłą środę złożyła pani rezygnację. W ostatnich miesiącach wiele działo się w Zachęcie. Dlaczego pani odchodzi? – Robię to dla dobra Zachęty. Mam nadzieję, że moja nieobecność sprawi, że galeria przestanie był traktowana jako trampolina w walce o immunitety. Od pewnego momentu okazało się, że tak zwana dyskusja o sztuce jest dla niektórych partii świetnym instrumentem w zdobywaniu poparcia motłochu. To nie jest zdrowe. Już raz podobne ewokowanie politycznych nastrojów otarło się o Zachętę; skończyło się śmiercią prezydenta Narutowicza. Gdy mnie nie będzie, wszyscy obrońcy godności katolickiej stracą pole do popisu. Trudno. Są sytuacje, z których nie ma wygodnego wyjścia, poza honorowym. Więc albo honor i kłopoty, albo zejście do poziomu, na którym nigdy nie chciałabym się znaleźć. Poziomu reprezentowanego przez faceta, który napisał do mnie, że nie powinnam występować w telewizji, bo jak mnie zobaczył, to zwymiotował bardzo smaczną kolację. Gdy tuż po pierwszych awanturach w Zachęcie wyjechałam służbowo do Brazylii, miałam okazję spojrzeć na wszystko spokojnie, z oddalenia. I podjęłam decyzję. – Spokoju to chyba pani tam nie miała, bo w tym czasie usłyszeliśmy panią w telewizyjnej “Kropce nad i”, do którego to programu Monika Olejnik zaprosiła też pani oponenta, posła Kamińskiego. Notabene gratuluję celnych, profesjonalnych ripost. – Prawda, że moje marzenia, aby po pracy wyskoczyć na plażę, niezbyt się spełniły, bo cały czas różnymi telefonami z Warszawy przypominano mi o problemie Zachęty. Nie wiedziałam, czy w ogóle będę miała do czego wracać. Ministerstwo Kultury sugerowało, abym zamknęła wystawę milenijną, a zwłaszcza ekspozycję z rzeźbą papieża. W tych wieściach z Polski groza sytuacji narastała, w pewnym momencie dowiedziałam się, że już nie dwóch posłów protestuje przeciwko obrażaniu uczuć katolików, ale 90! Odpowiadałam, że nie wprowadzę cenzury w galerii, bo każdy ma swój etos, a ja mam taki. Ale wymęczyli mnie i wróciłam z Brazylii po wielu nieprzespanych nocach. Tymczasem w Warszawie nagonka dopiero się rozkręcała. A pierwsze uderzenie przyszło od czytelnika “Przeglądu”. – ?!!. Przecież broniliśmy pani, i to kilkakrotnie, zapowiadając ważny artykuł na pierwszej stronie. – Właśnie, z moim zdjęciem jako tzw. zajawką. Potem ktoś wyciął fotografię, nakleił na pocztówkę i skomentował ordynarnymi epitetami. Wiele dostałam takich anonimów. Niektórzy bardzo dużo wysiłku włożyli w to, żeby dobrać najbardziej wulgarne słowa i przysyłali to do Zachęty na odkrytych kartkach, tak aby mogli przeczytać wszyscy, od portiera począwszy. Ponadto zorganizowana akcja przetoczyła się przez “Nasz Dziennik” oraz “Życie”. – Jak przebiegały pani ostatnie rozmowy z ministrem kultury? – Minister Ujazdowski mówił, że chciałby, abym została w Zachęcie. Dawał mi do zrozumienia, że odcina się od działań posłów Porozumienia Polskiego, mam na myśli Nowinę-Konopczynę i Tomczaka, choć jest to frakcja organizacji politycznej, do której minister należy. Nie wnikam w to, czy mówił szczerze. Z całą pewnością mogę powiedzieć, że w naszych ostatnich rozmowach pan Ujazdowski starał się nie zostawić złego wrażenia. Zasugerowałam ministrowi, żeby te gesty wobec Zachęty zostawić na później, natomiast zająć się trzema problemami: stanem finansowym Zachęty, moim w niej dyrektorowaniem i tym, co wydaje mi, że powinnam jeszcze w życiu zrobić, czyli budową muzeum sztuki współczesnej. I spróbujmy ten trójkąt tak narysować, żeby był on optymalny. Minister poprosił o kilka dni do namysłu, a potem oznajmił mi, że na wszystkie trzy problemy ma odpowiedź: tak. – O co chodzi z tym muzeum? – Mam okazję zrealizować projekt, koło którego chodziłam przez ostatnie 16 lat. W 1986 r. jakimś cudem dostałam obietnicę możliwości zajęcia działki przy Placu Trzech Krzyży. Obiekt chciał zaprojektować jeden z największych architektów świata, który, gdy się zorientował w różnych politycznych fluktuacjach w Polsce, powiedział: zrobię to nie dla Warszawy, ale dla ciebie, na twoje nazwisko, bo ty jesteś naiwna i gdy już projekt będzie, wyrolują cię. Muszę dodać, że wtedy byłam reprezentantem maleńkiej, prywatnej fundacji, która dzięki moim kontaktom z Zachodem mogła się rozwinąć. Potem wyszarpali mi tę obietnicę lokalizacji, no ale za długo by o tym, opowiadać. Powiem tylko, że mój przyjaciel architekt miał rację – wyrolowali mnie. Kolejne przyrzeczenie działki pod budowę, od prezydenta Święcickiego, również zostało