Nie będzie IV Rzeczypospolitej, dopóki się nie pokaże, że pierwszy szef „Solidarności” to agent i inni też agenci Telewizyjną debatę Jaruzelski-Wałęsa zdominowały apele przywódcy „Solidarności” – Niech pan powie, że nie byłem waszym człowiekiem, że nie byłem agentem. Dzień później nad Wałęsą pastwiono się w programie „Warto rozmawiać”. Wcześniej, przez wiele tygodni byliśmy świadkami prywatnej wojny Lecha Wałęsy z Radiem Maryja. To na falach tej rozgłośni oskarżano Wałęsę, że był współpracownikiem SB. On odpowiadał im w swoim stylu „psychole od Ojca Rydzyka”. Jesteśmy więc świadkami zadziwiającego wydarzenia. Politycy i publicyści polskiej prawicy, tej odwołującej się do tradycji „Solidarności”, chcą wykończyć Lecha Wałęsę, oskarżając go, że był agentem SB. Przyglądają się temu w milczeniu inni politycy „Solidarności”, nie bronią byłego prezydenta. De facto politycznego emeryta, który nikomu już nie zagrozi, a który wciąż jest symbolem „Solidarności” – tak w kraju, jak i za granicą. Zohydzanie Wałęsy (teraz, w przeddzień 25. rocznicy „Solidarności”!) jest więc na pierwszy rzut oka bezcelowe. O cóż więc chodzi? Od lat polska prawica nosi w sobie mit „zdrady Okrągłego Stołu”. W jej mitologii przy Okrągłym Stole komuniści dogadali się ze swoimi agentami i przekazali im władzę. W ten sposób szyld się zmienił, ale Polską wciąż rządziły i rządzą te same sitwy i układy. I dopiero rozwalenie tego układu, SB-eków i ich agentów, przyniesie prawdziwą wolność. Dla tego mitu ubabranie Wałęsy w szaty donosiciela jest jak najbardziej pożądane. Proszę – zakrzykną wtedy Giertych z Kaczyńskim – oto dowód, że III RP to PRL bis. My, IV Rzeczpospolita, doprowadzimy do przełomu. My – czyli ludzie, których w czasach pierwszej „Solidarności” w pierwszych szeregach nie było, outsiderzy, którzy w ten sposób zyskają moralną przewagę nad dawnymi legendami. Bo oni są czyści, a tamci – współpracowali. W ten sposób ludziom tłumaczy się przyczyny ich niepowodzeń. Atak na Wałęsę jest też potrzebny prawicy z innego powodu. Obóz ten buduje swoją pozycję poprzez rzucanie pomówień, poprzez stałe podgrzewanie atmosfery o spiskach, które trzeba zdemaskować. Prof. Jerzy Jedlicki pisze w „Tygodniku Powszechnym”, że „wodzowie polskiej prawicy i część sprzyjających im mediów tworzą w Polsce od dłuższego czasu klimat nieustającej agresji. Przedmiot tej agresji jest drugorzędny i wymienny. Może to być rozpadająca się eseldowska lewica albo odradzające się demokratyczne centrum, mogą to być geje albo feministki, może to być prezydent państwa, obecny albo były, najlepiej zaś do tego celu nadaje się z wielu ciekawych powodów Adam Michnik”. Taka taktyka rzucania oskarżeń (Jedlicki nazywa ją „cywilizacją podłości”) to rzecz w historii świata nienowa, wielokrotnie opisywana. Wymaga ona przynajmniej dwóch rzeczy. Po pierwsze, konsekwencji. Oskarżający nie może przestać oskarżać, demaskować, bo inaczej straci inicjatywę i wyprzedzą go inni, a wtedy – po nim. Po drugie, od czasu do czasu musi pochwalić się jakimś pseudoosiągnięciem. Wałęsa – agent! To byłby wielki sukces. Bo jeżeli on – to każdy. Jest więc w tym wszystkim socjotechniczny zamysł. Daje on siłę oskarżycielom – jako tym czystym, nieubabranym w dawne sprawy. I ujawniającym „mechanizmy” (to ulubione słowo prawicowych publicystów, absolutnie puste) „rozkładu” i „gangreny” (to kolejne słowa klucze). Paraliżuje wszystkich pozostałych. No i spycha w debacie publicznej wszystkie inne tematy na dolną półkę. Takie są dziś horyzonty polskiego życia publicznego. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint
Tagi:
Robert Walenciak