Rząd twierdzi, że Polska ma pecha, my uważamy, że rząd popełnia błędy Rozmowa z Leszkiem Millerem, przewodniczącym SLD – Czy wciąż istnieje konsensus w sprawie polskiej polityki zagranicznej? – Tak. Konsensus istnieje, jeśli chodzi o cele tej polityki. Orientacja euroatlantycka, wejście Polski do Wspólnoty Europejskiej, dobrosąsiedzkie stosunki z innymi państwami, większe zainteresowanie nie tylko Europą, ale także wielkimi centrami gospodarczymi świata – w tych sprawach w dalszym ciągu istnieje zgoda. Natomiast gdy mówimy o metodach realizacji tych celów, zaczyna się dyskusja. – Czym różnią się metody SLD od metod rządu? – Najlepiej widać to na przykładzie negocjacji unijnych. Otóż podczas środowej debaty w Sejmie nad polityką zagraniczną minister Kułakowski przekonywał nas, że wszystkie niepowodzenia związane z negocjacjami to efekt postawy Brukseli i tych urzędników europejskich, którzy z polską ekipą negocjują. Nie było żadnej refleksji nad tym, jak jesteśmy przygotowani do spotkania z Europą, do rozmów, czy popełniliśmy jakieś błędy, czy nie. Słuchając ministra, można pomyśleć, że mamy jakiegoś pecha – bo nam nie wychodzi, bo inni potrafią dogadywać się z Unią szybciej, a my nie. Może rzeczywiście rząd prześladuje jakiś pech? Tak sugeruje minister, my natomiast uważamy, że jest inaczej – i tu się właśnie różnimy. Bo widzimy również błędy popełnione w procesie negocjacji po stronie polskiej. – Jakie to są błędy? – Przede wszystkim zmarnowaliśmy dwa lata. Pierwsze dwa lata rządu Jerzego Buzka były okresem, w którym w sprawach naszej integracji z Unią nic praktycznie się nie działo. Nieporozumieniem okazało się mianowanie ministrem odpowiedzialnym za integrację człowieka z bardzo eurosceptycznego ugrupowania. Kompromitujące były okoliczności jego dymisji, a potem nieobsadzenie przez długi czas Komitetu Integracji Europejskiej. Dodajmy do tego spory kompetencyjne między szefem MSZ a szefem KIE. Oraz brak wyraźnego zaangażowania się premiera, choć formalnie stał na czele KIE. Tak mijały miesiące. – Są dwa warianty dotyczące naszej taktyki negocjacji z Unią Europejską: szybko wejść, godząc się na gorsze warunki lub też pilnować warunków nawet za cenę późniejszego wejścia. Który wariant jest panu bliższy? – Cztery lata temu Polska była liderem wśród krajów kandydujących do Unii. Utrzymując tamto tempo, dzisiaj zamykalibyśmy negocjacje. Wtedy uzyskiwaliśmy w nich korzystne dla Polski rozwiązania. Można więc negocjować i szybko, i skutecznie. Tymczasem dziś strategia negocjacyjna rządu załamała się. Polska, z punktu widzenia gospodarczego, jest dzisiaj znacznie bardziej oddalona od Unii Europejskiej, niż była w 1997 r. – Dlaczego pan tak sądzi? – W 1997 r. stopa bezrobocia wynosiła w Polsce 10,6%, a produkt krajowy brutto rósł w tempie 7%. Dziś bezrobocie wynosi ponad 18%, a tempo wzrostu PKB waha się w granicach 3%. To przecież Zachód widzi, to sprzyja środowiskom sceptycznym wobec Polski. Do tego sami strzelamy sobie gola – przypomnę niedawny spór między premierem a szefem KIE. Czy ktoś koordynuje polską politykę integracyjną? – SLD twardo gromi euroopóźnienia. Ale czy nie za twardo? Czy sprawa warta jest takiej awantury? – Przesunięcie daty naszego członkostwa w Unii automatycznie oznacza mniejsze zainteresowanie Polską ze strony inwestorów i mniejszy napływ kapitałów. Poza tym później będziemy mogli korzystać z unijnych funduszy strukturalnych, m.in. na rozwój wsi, budowę dróg. Opieszałość kosztuje olbrzymie pieniądze. – Przejdźmy od słów krytyki do konkretnych rozwiązań, które SLD proponuje rządowi i negocjatorom. – W tej sprawie, proszę mnie zrozumieć, nie możemy się definitywnie wypowiadać. Dlatego że za chwilę usłyszymy, że osłabiamy pozycję polskich negocjatorów. Praktyka, z jaką mamy do czynienia w stosunkach z rządem, jest jak najgorsza. Kiedy parę miesięcy temu delegacja SLD wróciła z Brukseli, zostaliśmy natychmiast zaatakowani, że rzekomo prezentowaliśmy tam inne opinie. Przy czym premier nie opierał się na zdaniu polskiego ambasadora w Brukseli, który wyjaśniał, że nic takiego nie miało miejsca, tylko na opinii dziennikarzy i swoich kolegów. Kiedy jedna z gazet niemieckich napisała, że miałem się wypowiedzieć przeciwko bezpośrednim dopłatom do rolnictwa, natychmiast rzecznik premiera powiedział, że zdradziłem interesy polskich chłopów. Mamy do czynienia z partnerem nierzetelnym, nieuczciwym, który wykorzysta każdą sposobność, żeby nas zaatakować. W związku z tym mówimy: negocjacje to sprawa rządu,
Tagi:
Robert Walenciak