Nie wchodził w układy, imponował siłą i zasadami. I dlatego okazał się najlepszy w „Big Brother” Rozmowa z Andrzejem Tucholskim psychologiem, konsultantem w programach “Agent” i “Ekspedycja” – Dlaczego zwycięzcą programu „Big Brother” został Janusz Dzięcioł? – Sądzę, że wybór tego właśnie, a nie innego zwycięzcy był niezwykle jednoznaczny, jeśli chodzi o liczbę głosów. Proszę zważyć, w jak zdecydowany sposób wybrano pana Janusza, inni kandydaci właściwie nawet nie mieli szans przybliżyć się do jego pozycji. – Tu powinni zabrać głos socjolodzy. – Ale kto inny na początku zainteresował się tą audycją, inna grupa społeczna oglądała ją w środku cyklu, prawdopodobnie kto inny zdecydował się wziąć udział w końcowej części. Chciałbym, żeby moja wypowiedź nie była traktowana jako odniesienie się do całego programu czy jego zasad – w tej chwili mówimy tylko o wyborze zwycięzcy. Otóż, biorąc po uwagę to, co jest przedmiotem naszej oceny, pokusiłbym się o porównanie pana Janusza z postacią Ursusa z „Quo vadis” Henryka Sienkiewicza. – Chodzi o telegladiatorów? – Nie, nie dlatego. Usiłowałem samemu sobie odpowiedzieć, na czym polegał fenomen Janusza Dzięcioła, że zyskał taką niesamowitą akceptację oglądających. Szczególnie zaintrygowało mnie, że cieszył się estymą wśród uczniów. – Z powodu uprawianego karate, przełamywania cegły ręką? – Nie wiem. Nie sądzę, że chodzi tylko o siłę fizyczną, chociaż w naszym społeczeństwie, szczególnie w jego młodszej części istnieje być może potrzeba trochę czarno-białego widzenia rzeczywistości. Proszę zauważyć, jak jedna z partii, a może tylko ugrupowań politycznych, zyskuje na popularności, bo stara się dosyć jednoznacznie oceniać postępowanie wielu osób. Według hasła: „Prawo i sprawiedliwość”. Jest na to społeczne zapotrzebowanie. – Dlaczego Janusz skojarzył się panu z postacią Ursusa? – Dawno czytałem tę powieść, ale, o ile pamiętam, Ursus miał system wartościowania klarowny, a więc jednoznaczny i budzący zaufanie. Tak jak zachowanie pana Janusza. Nie wchodził w żadne układy, nie budował skomplikowanych relacji z pozostałymi mieszkańcami. Kiedy ktoś przekraczał pewne powszechnie przyjęte zasady, po prostu określał to jako brzydkie albo nieuczciwe. Pamiętam jego wypowiedź o bardzo nieeleganckim nazywaniu kobiet przez jednego z mieszkańców. – Chodzi o „wieprzowinki” Gulczyńskiego? – Właśnie. Mimo że panie pozornie akceptowały takie epitety, pan Janusz powiedział wprost: „Wy możecie to tolerować, ale ja na pewno nie”. Dał do zrozumienia, że w pewnych wartościach nie pójdzie na żadne kompromisy. Mimo ekstremalnych warunków przestrzegał pewnego ustalonego porządku rzeczy. Na przykład nie zarywał nocy, pod koniec dnia grzecznie kładł się do łóżka. Jego opinie były jednoznaczne, choć czasem brzmiały przykro, gdy wyrażał się na temat zachowania niektórych osób. Pomimo że te wypowiedzi nie zawsze były do końca uzasadnione, brzmiały bardzo czytelnie. I były zgodne z podstawowymi zasadami moralnymi. Pan Janusz nie zrobił niczego, co by mu dało poczucie nielojalności wobec najbliższej rodziny. To jego największe zwycięstwo, czyli komfort powiedzenia sobie przy porannym goleniu do lustra: „Nie zrobiłem niczego, czego musiałbym się wstydzić”. Ja to odczytuję dalej: „Patrz na innych, którzy łamali pewne zasady i przegrali”. Skojarzenie pana Dzięcioła z postacią Sienkiewiczowskiego Ursusa dotyczy także jego ogromnej siły fizycznej. A także sposobu – nie do końca zaakceptowanego przez bardziej wyrafinowaną część odbiorców – spędzania wolnego czasu. Proszę zauważyć, że pan Janusz robiąc pompki czy mocując się z kamieniem, przekonywał widzów, iż chodzi mu również o samodyscyplinę. Był tam taki uczestnik, który też ćwiczył godzinami, ale wszyscy odbierali to jako chęć budowania swego wizerunku. Poza tym jako ucieleśnienie Ursusa roztaczał nad domownikami opiekę fizyczną. – Ale nie przyjął funkcji ojca domu. – Może nie ojca w znaczeniu mentora, natomiast na pewno osoby gwarantującej poczucie bezpieczeństwa. Wewnętrznego ładu. Założył ogród, uczył wszystkich szacunku do przyrody. Był wręcz agresywny, gdy ktoś obchodził się z nią bezmyślnie. – Prawda, dostało się Manueli, gdy dla hecy pomalowała pomidory. – A kiedyś przez przypadek dowiedzieliśmy się, że poza nim nikt nigdy nie czyścił kurnika. – A czy jego zawód był pomocny w walce o trofeum? – Myślę, że ułatwiało to panu Januszowi granie tej roli. Proszę zauważyć, iż w jego obecności nikt się nie odważył na zbyt daleko idące naruszanie
Tagi:
Helena Kowalik