Ten wyjazd Andrzeja Dudy do USA to bardzo ciekawa sprawa. Po pierwsze, że się odbył. A po drugie, że ustalenia tam przyjęte były zupełnie inne, niż sugerowali to wcześniej oficjele z Kancelarii Prezydenta. Coś więc w ostatniej chwili się zmieniło. Zacznijmy od samej wizyty. Otóż nie powinna ona mieć miejsca. Tę sprawę wyjaśnia w przejrzysty sposób Brookings Institutions na swoim portalu: „Zgodnie z normalną praktyką amerykańska administracja przestrzega w okresie przedwyborczym przerwy na spotkania na wysokim szczeblu, trwającej miesiąc lub dłużej, obawiając się oskarżenia o ingerencję wyborczą lub wykorzystywania wizyt jako rekwizytu w wyborach. Ale nie Trump. Prezydent wielokrotnie korzystał z wizyt w Białym Domu i swojego konta na Twitterze, aby zwiększyć szanse wyborcze przywódców państw, których uważa za swoich sprzymierzeńców. Wizyta polskiego prezydenta przenosi tę praktykę na nowy poziom. Trump i Duda spotkają się zaledwie cztery dni przed wyborami w Polsce (…). Polska w czasach Dudy jest zdecydowanie proamerykańska i opowiada się za Trumpem. Stosunki Polski, zwłaszcza z Unią Europejską, załamały się wraz z upadającą demokracją w tym kraju. (UE wszczęła wiele dochodzeń przeciwko rządowi Dudy za naruszenia unijnego prawa, w tym po wprowadzeniu w Polsce nowego prawa, które naraża sędziów krytycznych wobec reżimu w Warszawie na kary). Termin spotkania Trump-Duda lekceważy kardynalną zasadę dyplomacji – braku ingerencji w sprawy wewnętrzne – i wyraźnie ma na celu przeważenie szali na korzyść Dudy”. Wiemy więc, w jakim celu Trump przyjął Dudę. Ale to dopiero początek pytań. Bo nasuwają się kolejne. Dlaczego akurat jego chciał wzmocnić? I dlaczego zrobił to tak niezręcznie? Zacznijmy od tej niezręczności – zanim polski prezydent wsiadł do samolotu lecącego do Waszyngtonu, opowiadano niestworzone rzeczy, jakie to umowy w Ameryce podpisze. Zapowiadano, że znaczna grupa żołnierzy amerykańskich zostanie przeniesiona z Niemiec do Polski, że ruszy z kopyta budowa Fortu Trump, czyli amerykańskiej bazy w Polsce, do której mamy dopłacać – bagatela – 2 mld dol., że Polska rozpocznie poważne rozmowy na temat budowy elektrowni atomowej. Nic takiego nie nastąpiło. A Duda przyznał na konferencji po spotkaniu z Trumpem, że „rozmawiali o tym, że istnieje możliwość dalszego zwiększania obecności wojsk amerykańskich w naszym kraju”. No i że Fort Trump to bardziej ogólna idea niż nazwa stałej bazy. Nie padły więc żadne deklaracje o przenoszeniu amerykańskich żołnierzy. Dlaczego? Odpowiedź jest chyba prosta – Trumpa do pionu ustawiły Departament Stanu i Departament Obrony. Innymi słowy, przeważyły globalne interesy Ameryki. I chyba nawet nie ma co dodawać, że ich elementem są stosunki USA-Rosja. Poza tym trudno sobie wyobrazić, by amerykańscy generałowie byli zachwyceni perspektywą opuszczenia bazy w Rammstein i przeniesienia się gdzieś na wschód. W ten sposób przekonaliśmy się, ile może prezydent USA. Dlaczego w takim razie zdecydował się poprzeć Dudę? Przecież pozostali kandydaci nie są przeciwnikami Ameryki. Tu także odpowiedź nie wygląda na zbyt trudną. Duda ze wszystkich kandydujących jest najbardziej antyunijny. Pasuje więc Trumpowi, który prowadzi własną wojnę z Europą, chce osłabić Niemcy, rozbić Unię, na nowo ją podporządkować. Polska przez wiele lat służyła Ameryce jako narzędzie w polityce wobec Rosji, a teraz jest obsadzana w roli rozbijającego jedność europejską. Taka była cena paru zdjęć w Białym Domu. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint