Próżnię społeczną, którą wytworzył polski kapitalizm (osłabienie więzi międzyludzkich, ucieczka w prywatność, brak czasu na spotkania towarzyskie), Polacy próbują załatać poprzez rytualne i tłumne imprezy na pokaz. Do listy tego typu wydarzeń dołączyło ostatnio listopadowe święto Wszystkich Świętych. Nie przez przypadek określone jako jedno z ostatnich świąt rodzinnych w Polsce – to wtedy po wielu miesiącach braku kontaktu pojawia się, podczas wizyt na cmentarzach, możliwość spotkania dawno niewidzianych członków rodziny. W tym roku można było zaobserwować, że na skutek pędu Polaków do tłumnych i masowych zdarzeń również to święto zaczyna się – podobnie jak wcześniej stało się z Bożym Narodzeniem i Wielkanocą, zamienionymi już dawno w konsumpcyjny festyn – mocno komercjalizować. Na tyłach cmentarza Osobowickiego we Wrocławiu atmosfera przypominała majowy weekend – obok stoisk ze zniczami można było nabyć hot doga, przekąsić prażoną kukurydzę i popić to coca-colą. Wszystko w scenerii pokazu mody pań i rechotu rodaków. Tyle że nie miało to wiele wspólnego ani z głębszą refleksją o życiu, ani z jakąkolwiek prawdziwą wspólnotą ludzką. To był tylko ulotny tłum. Komercjalizacja życia trwa w najlepsze. W końcu podobno poprawia się nam jego poziom. Autor raportu „Polityki” (nr 44), prezentując interesujące dane na temat jakości życia w krajach Unii Europejskiej, komentuje pozycję Polski jednak w zbyt optymistyczny sposób. Na podstawie przytoczonych danych można bowiem wyciągnąć zupełnie odmienne wnioski, niż to czyni Cezary Kowanda, autor artykułu. Dystans między Polską a Europą Zachodnią wcale nie maleje, lecz sprowadza społeczeństwo polskie do poziomu porządku zbiorowego, będącego na zupełnie innym etapie rozwoju. Jak inaczej nazwać fakt, że Polska – nie licząc Bułgarii, Rumunii i Słowacji – przeznacza najmniej na badania i rozwój nauki w krajach UE (0,61% PKB)? Niższe niż w Polsce wydatki na ochronę zdrowia na terenie całej Unii są tylko na Cyprze. A rząd PO i tak chce się pozbyć nadmiernych wydatków na służbę zdrowia, co chwilę głosząc postulat prywatyzacji szpitali. Współczynnik Giniego mierzący skalę nierówności pokazuje, że większe różnice klasowe niż w Polsce są na terenie Europy Zachodniej tylko w Wielkiej Brytanii i Portugalii. We wszystkich pozostałych krajach zachodnioeuropejskich rozpiętości dochodów są dużo mniejsze niż w Polsce. Tam, gdzie są duże nierówności, zazwyczaj system społeczny kryminalizuje obszary biedy i mamy do czynienia z dużą liczbą osób przebywających w zakładach karnych – pod tym względem mogą z nami konkurować jedynie Łotwa i Litwa. Duża skala nierówności sprzyja zapychaniu więzień. Jak zauważył socjolog francuski Lo c Wacquant w książce „Więzienia nędzy”, zanikowi państwa socjalnego towarzyszy w dobie neoliberalizmu rozrost państwa penalnego. Tak jakoś się składa, że zazwyczaj więźniami są przedstawiciele klas niższych, a system karny pozwala bezpośrednio regulować niższe segmenty rynku pracy – jak szacuje Wacquant, w Stanach Zjednoczonych więźniowie pochodzący z dołów społecznych obniżają bezrobocie w społeczeństwie amerykańskim o ok. 2%. Idąc tą drogą, Polska ze wskaźnikiem 220 więźniów na 100 tys. mieszkańców oddala się od standardów europejskich (w krajach skandynawskich ten wskaźnik wynosi ok. 70), ale skutecznie obniża oficjalne statystyki bezrobocia. Najgorzej jest jednak z danymi dotykającymi kapitału kulturowego społeczeństwa polskiego. W raporcie „Polityki” nie znalazły się takie zmienne jak poziom zaufania czy przynależność do organizacji społecznych (będące w kraju nad Wisłą na rekordowo niskim pułapie), ale jest pokazany poziom czytelnictwa prasy. Sprzedaż prasy w Polsce na poziomie 129 egzemplarzy na 1000 dorosłych spycha nas na jedno z ostatnich miejsc w UE (obok Bułgarii i Rumunii). Jeśli dodatkowo sobie uzmysłowimy, że spośród sprzedanych gazet duża część to „Fakt” i tego typu gazetopodobne twory, sytuacja zaczyna wyglądać dramatycznie. Wtórny analfabetyzm triumfuje. To stanowi pewne wytłumaczenie, dlaczego elity władzy w Polsce mimo swej nieudolności nie muszą się obawiać gniewu ludu. Świadomość własnych praw i interesów wśród polskich obywateli wygląda kiepsko. Dlatego aparaty partyjne mogą sprowadzać działalność polityczną do poziomu opery mydlanej. Umieszczanie na listach wyborczych byłych sportowców, zapomnianych aktorów, „znanych kibiców”, bezrobotnych agentów CBA i innych wybitnych specjalistów, którzy co prawda nie mają