Na fotel prezydenta Krakowa ma ochotę Łukasz Gibała, siostrzeniec Jarosława Gowina Łukasz Gibała, były polityk Platformy Obywatelskiej i Twojego Ruchu, kilka tygodni temu rozpoczął zbieranie podpisów pod wnioskiem o referendum w sprawie odwołania prezydenta Krakowa Jacka Majchrowskiego. Akcja przebiegła wyjątkowo sprawnie, bo na ulice wysłano liczną grupę dobrze opłaconych „wolontariuszy”, którzy byli równie nachalni jak naganiacze zachęcający do skorzystania z jednego ze znajdujących się w Rynku Głównym klubów ze striptizem. Ogłoszono już triumfalnie, że wymagana liczba 60 tys. podpisów została zebrana, ale na wszelki wypadek „wolontariusze” będą pracować, aż uzbiera się 20 tys. zapasu. Oznacza to, że jeżeli podpisy przejdą weryfikację, a trudno zakładać, że może być inaczej, jesienią w Krakowie odbędzie się referendum odwoławcze. Referendum, które Jackowi Majchrowskiemu będzie szalenie trudno wygrać i które prawdopodobnie doprowadzi do tego, że władzę w mieście przejmie człowiek mianowany przez Beatę Szydło. A potem raczej jej nie odda. Majchrowskiego gubi lojalność Prowadząc kampanię przeciwko Majchrowskiemu, Gibała dobrze wyczuł krakowskie nastroje i celnie wypunktował dwie największe słabości obecnego prezydenta. Pierwsza to zaniedbania w planowaniu przestrzennym, których efektem jest postępujące betonowanie miasta. Druga to polityka personalna, o której szykujący się do walki o prezydenturę Gibała mówi „kolesiostwo”. Majchrowski jest bowiem szefem, który jest lojalny wobec swoich ludzi w dużo większym stopniu niż oni wobec niego. Ta lojalność jest tak duża, że stała się niebezpieczna dla zarządzającego miastem i demoralizująca dla jego urzędników. Wiedzą oni bowiem, że nawet jeśli popełnią błąd, zawsze znajdzie się dla nich bezpieczne lądowanie. Gibała przytacza kilka nazwisk. Mówi np. o Marcinie Kandeferze (ten zdążył już pozwać byłego posła), do niedawna dyrektorze magistrackiego wydziału informacji, promocji i turystyki, który był jedną z osób odpowiedzialnych za spektakularną porażkę pomysłu organizacji zimowych igrzysk olimpijskich w Krakowie. Stracił co prawda stanowisko, ale został zatrudniony na ciepłej i dobrze opłacanej posadzie w Krakowskim Holdingu Komunalnym. Przykładem najbardziej spektakularnym jest jednak Jan Tajster. To były dyrektor krakowskiego Zarządu Infrastruktury Komunalnej i Transportu, największej miejskiej jednostki, który pierwsze urzędowanie na tym stanowisku kończył w niesławie, bo jego efektem było m.in. 13 aktów oskarżenia. Mimo to, kiedy w zeszłym roku Majchrowski szukał nowego dyrektora dla ZIKiT, do konkursu zgłosił się właśnie Jan Tajster (o którym gazety pisały wówczas Jan T.). I nie tylko się zgłosił, ale też go wygrał. Fala oburzenia, która przeszła wtedy przez miasto, była tak duża, że nie wytrwał na stanowisku zbyt długo. Został – jak podkreślają złośliwi – pierwszym krakowskim dyrektorem urzędującym mniej dni, niż wynosiła liczba wiszących nad nim zarzutów prokuratorskich. Gibała z zapałkami To wtedy po raz pierwszy pojawił się pomysł odwołania Jacka Majchrowskiego w drodze referendum. I wtedy podłapał go siostrzeniec Jarosława Gowina, a jeszcze niedawno także jego partyjny kolega w Platformie Obywatelskiej, Łukasz Gibała, który wyczuł okazję, by stanąć na czele miejskiego buntu. Stracił ją jednak, kiedy prezydent odwołał Tajstera i złość krakowian zmalała. Stracił okazję, ale najwyraźniej nie stracił ambicji objęcia stanowiska prezydenta Krakowa. Wiosną tego roku ruszył z kampanią zbierania podpisów pod wnioskiem o referendum. Kampanią, która właśnie kończy się sukcesem, ale raczej nie doprowadzi do zrealizowania marzenia Gibały. Jeżeli Gibała cierpliwie odczekałby dwa lata, które pozostały do wyborów, byłby prawdopodobnie jednym z faworytów. Sam Jacek Majchrowski jeszcze niedawno mówił, że nie jest złym kandydatem, tylko musi jeszcze trochę się nauczyć. Teraz też mógłby mieć szanse, choć faworytem raczej nie będzie (wbrew sondażom, które sam zleca, i w których „staje w szranki” z Małgorzatą Wassermann i Bogdanem Klichem – z tym drugim, co ciekawe, niedawno przegrał sromotnie wybory do Senatu). Ciąży mu przeszłe członkostwo w dwóch partiach politycznych oraz wizerunek i osobowość polityka. Najpierw jednak musi dojść do wyborów. Tyle że czas na zabawy zapałkami, a to właśnie robi Łukasz Gibała, wybrał najgorszy z możliwych. I zamiast zostać prezydentem, może zabrać stanowisko wybranemu w demokratycznych wyborach Jackowi Majchrowskiemu i oddać je w ręce mianowanego przez rząd urzędnika. W ręce PiS Scenariuszy tego, co się stanie, jest teraz