Dobry Polak – martwy Polak

Od dawna nosiłem w sobie takie przeświadczenie, ale ostatnie tygodnie przekonały mnie ostatecznie, że nie jest to wydumana teoria. Historycznym dowodem na poparcie są tutaj Józef Piłsudski niewielbiony przed wojną i Edward Gierek niekochany do 1995 r. Marszałek Piłsudski ma obecnie ulicę w każdym naszym mieście, a sekretarz Edward Gierek ma otrzymać pomnik na kółkach, będzie to prawdopodobnie pierwszy w świecie objazdowy dowód uznania. Ale zostawmy historię na boku i wróćmy do współczesności, w której peeselowski minister kultury też chciał wezwać do siebie duchy przeszłości, wychodząc ze słusznego założenia, że skoro twórcy nie chcą z nim rozmawiać, to Z MARTWYMI TRZA DO PRZODU IŚĆ – Z ŻYWYMI TYLKO PIĆ! Aliści okazało się, że ta ośmieszona przez środowiska idea została tylko na krótko uśpiona i odżyła ze wzmożoną siłą podczas wręczania Fryderyków, czego dowodem jest powiedzenie krążące po pustawej Sali Kongresowej: TRZEBA UMRZEĆ, ŻEBY OŻYĆ. Tak naprawdę to uhonorowanie Grzegorza Ciechowskiego jest ze wszech miar pożądane, ale mieliśmy na to 20 lat. Wtedy satysfakcję z wręczania nagród miałby i artysta, a nie tylko płaczki zasiadające w komisji nominacyjnej. Ale tak naprawdę to szczególnie mnie wzruszył Fryderyk dla Ignacego Jana Paderewskiego… „za nagrania na rolkach WELTE-MIGNON”. Z tego, co pamiętam, to zawsze grał na fortepianie i pewnie nagrywał też, a jeżeli na rolkach, to nawet i Krzysztof Skiba może Paderewskiego potraktować jak rapera. Ktoś powie, że kalam własne gniazdo. Ja nie mam własnego gniazda. Moje gniazdo jest tam, gdzie aktualnie przebywam, i tam, gdzie piszę. Może dlatego poeci nie traktują mnie jako poetę, pisarze jako pisarza, kompozytorzy jako kompozytora i pewnie felietoniści jako felietonistę. Nie jestem czysty „rasowo”. W środowisku czuję się czasami jak mąż, któremu żona ciągle wypominała urojone zdrady. Wrócił do domu… znalazła biały włos… i w krzyk: – Spałeś z blondynką, chamie!!! Następnego dnia wyłuskała z marynarki ciemny i znowu wrzask: – Mój Boże, niby sam biały, a zadaje się teraz z czarnymi!!! I tak dzień w dzień. Aż któregoś dnia nie znalazła nic. Ani jednego włoska, ani żadnego innego śladu. Wtedy nadęła się jak nigdy dotąd, spojrzała na niego z nieukrywaną pogardą i nienawiścią, a potem zakryła twarz rękami i płacząc, wyszeptała: – Jezu, co z ciebie za zwyrodnialec… wiedzę, że nawet łysej nie przepuścisz! Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 18/2002, 2002

Kategorie: Felietony