O żołnierskich karierach decyduje wyłącznie Departament Kadr MON i dojścia do niego, a nie dowódcy w jednostkach Dyskusja o profesjonalizacji armii rozkręca się, siłą rzeczy więc pojawia się coraz więcej pytań i wątpliwości. Ich źródłem są przede wszystkim niejasne, a często sprzeczne informacje, opinie i komentarze MON, a także Biura Bezpieczeństwa Narodowego, które przemawia w imieniu prezydenta. Pierwsze, co rzuca się w oczy, to oczywisty brak zgody co do liczebności armii. 150, 120 czy 90 tys.? Prezydent ani myśli słuchać, że Wojsko Polskie mogłoby być mniejsze niż 150 tys. Obóz Tuska z kolei mówi: wojsko mniejsze, ale lepsze… A o ile mniejsze? Minister Klich raz mówi o etatach, innym razem o stanie ewidencyjnym, co przecież nie to samo oznacza. Etatowo armia ma 150 tys. żołnierzy, ale w ewidencji, czyli w rzeczywistości, jest ich teraz 120 tys. Żołnierze, którzy na to patrzą, z góry zakładają, że nie każdy wyjdzie na tym dobrze. Najprostsze decyzje podejmują ci, którzy mają już uprawnienia emerytalne – biorą, co swoje, i odchodzą. Tylko że to jest bardzo poważna sprawa, odchodzą bowiem przede wszystkim oficerowie w sile żołnierskiego wieku, bardzo dobrzy specjaliści, po misjach zagranicznych, po kursach lub szkoleniach w państwach NATO. To nie są więc zwykłe ubytki, to jest dotkliwe osłabienie armii. Tymczasem wojskowa góra patrzy na to z dziwnym spokojem. Wedle zasady moja chata z kraja? Odnosi się wrażenie graniczące z pewnością, że jak zwykle główną troską góry jest tak wojsko zreformować, żeby zgodnie z politycznym obstalunkiem armia była mniejsza, ale żeby struktur dowódczych nie ruszać. Wystarczy popatrzeć na Marynarkę Wojenną, która ma już mniej okrętów zdolnych do służby niż admirałów. W Wojsku Polskim są dwie wyraźne rzeczywistości: tromtadracja oraz szara codzienność. Mówi specjalista, analityk, były pełnomocnik ministra Szmajdzińskiego do opracowania „Przeglądu strategicznego” – wielkiej, bardzo merytorycznej oceny stanu polskiej armii, kierunków jej rozwoju i potrzeb, wykładowca w uczelniach NATO w Rzymie, Garmisch-Patenkirchen, Oberammergau, Tartu i w Akademii Obrony Narodowej, wyrzucony przez Szczygłę za „PRL-owskie pochodzenie”, dr Andrzej Karkoszka: – Kariera żołnierza zawodowego powinna być przede wszystkim kształtowana przez niego samego, przez jego gotowość do uczenia się, zaangażowanie w służbie. Następnie powinien decydować dowódca jednostki, który musi sobie powiedzieć, czy ten, który się zgłasza, odpowiada potrzebom i zadaniom jego jednostki. Jeśli tak, występuje z wnioskiem do kadr, które załatwiają całą papierkową resztę. To teoria, a praktyka jest odwrotna – o żołnierskich karierach decyduje wyłącznie Departament Kadr MON i „dojścia” do tego departamentu, a nie dowódcy w jednostkach. Żołnierz I Trzydzieści kilka lat, wysportowany, sprężysty. Od siedmiu lat kapitan. Żeby dostać awans w stopniu, trzeba zmienić stanowisko. Etat ma odpowiadać stopniowi. Ponieważ etatów „majorowskich” jest zdecydowanie mniej niż „kapitańskich”, są one obiektem pożądania, obrotu w „drugim obiegu” – można je dostać po znajomości. Owszem – dowódca występował o awans dla niego i o zmianę stanowiska, ale za każdym razem bezskutecznie. Na wolne miejsce dostawał się ktoś, kto miał pchnięcie z kadr. Ten oficer mógłby więc być kapitanem w nieskończoność. – W moim przypadku to jest główna przyczyna, że odchodzę. Jestem po Wojskowej Akademii Technicznej, po kursie podyplomowym, mam zaliczoną trójkę z angielskiego. Nie chodzi o pieniądze, te nie są złe – 3,6 tys. zł. Chodzi o to, że droga awansu jest zamknięta, czyli coś, co dla żołnierza jest najważniejsze, co jest powodem jego dumy, jest poza zasięgiem, mimo że spełniam wszelkie warunki. Może nawet lepiej od innych. Gdy patrzę na człowieka, który siedem lat temu skończył studia i jest już majorem, bo ma wujka generała, to mam poczucie krzywdy i niesprawiedliwości. Lubię wojsko i zawsze będę lubił, ale nie muszę tego znosić. – Czy ktoś zainteresował się, że z wojska odchodzi świetnie przygotowany do służby oficer, czy ktoś z panem rozmawiał? – Nikt. Nikogo to nie interesuje. Minister Klich jako psychiatra ma dobrze opanowane techniki kontaktowania się z pacjentem – w tym przypadku z opinią publiczną. Jest spokojny, sprawia wrażenie kompetentnego, słowem jest sympatycznym ogniwem rządu „miłości”. Niestety kręci na każdym kroku. Zapowiada np., że profesjonalną armię urządzi nam w półtora roku. Żołnierz II
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety