W Holandii na 130 tys. zgonów prawie 20 tys. nastąpiło nie w sposób naturalny, lecz na skutek decyzji medycznych Starsi lub ciężko chorzy mieszkańcy Holandii wiedzą, co może ich spotkać w szpitalu. Jedni przezornie leczą się za granicą. Drudzy noszą ze sobą paszporty życia, karty Credo czy po prostu własnoręcznie spisaną prośbę Nie zabijaj mnie, doktorze. Dokumenty te mają powstrzymać zbyt gorliwych medyków, wyprawiających na tamten świat także pacjentów, którzy nie chcą zostać wyzwoleni od cierpień. W kwietniu 2002 r. Holandia jako pierwszy kraj na świecie zalegalizowała eutanazję. Ustawa przewiduje m.in., że lekarz może zakończyć życie tylko takiego chorego, który cierpi w sposób niemożliwy do zniesienia i dobrowolnie prosi o śmierć, przy czym nie ma nadziei na poprawę jego stanu. Pragnące umrzeć osoby poniżej 16. roku życia powinny uzyskać zgodę rodziców. Zanim doktor poda śmiertelny zastrzyk, ma obowiązek skonsultowania się z innym lekarzem. Praktyka jednak stała się inna. Eutanazji poddawane są także osoby, które wcale nie wyraziły takiego życzenia. Społeczeństwo, a także organy sprawiedliwości po cichu zaakceptowały tę sytuację. Prokuratura właściwie nie wszczyna dochodzeń przeciwko doktorom eutanatorom, którzy złamali prawo. Jeśli nawet dojdzie do oskarżenia, doktor może liczyć na uniewinnienie głównym dowodem w sprawie jest przecież raport, który napisał on sam. Zgodnie z prawem z 2002 r., każdy zgłoszony przypadek eutanazji musi zbadać jedna z pięciu regionalnych komisji (w skład takiego gremium wchodzą prawnik, lekarz i etyk). Ale do tej pory komisje ani razu nie wyraziły zastrzeżeń, co zresztą nie dziwi, gdyż poświęcają na badanie każdego przypadku przeciętnie cztery minuty. Thomas Rachel, członek delegacji niemieckiego parlamentu, która w czerwcu br. badała, w jaki sposób jest realizowane holenderskie prawo eutanazji, po powrocie nie ukrywał rozgoryczenia: Rocznie zgłasza się około 1,8 tys. przypadków tzw. działań mających na celu zakończenie życia. Wiadomo jednak z ankiet, że lekarze zgodnie z ustawą o eutanazji dokonują ich ok. 3 tys. Do tego dochodzi uśmiercenie każdego roku około tysiąca pacjentów, którzy nie wyrazili zgody na śmierć. Według australijskiego bioetyka, Johna Flemminga, w Holandii eutanazji poddawanych jest więcej pacjentów, którzy nie prosili o wyzwolenie od cierpień, niż takich, którzy rzeczywiście chcieli umrzeć. Przykłady są szokujące. Polski internista Zbigniew Żylicz, który założył w Holandii pierwsze hospicjum opieki paliatywnej, badał kobietę chorą na nieuleczalnego raka płuc. Chciał skierować ją do szpitala, aby tam złagodzić jej cierpienia, lecz pacjentka bała się, że w klinice zostanie zgładzona przez lekarza. Żylicz zapewnił, że on sam będzie miał dyżur i do eutanazji nie dopuści. W niedzielę udało się przywrócić chorej normalne funkcje oddechowe. Polski internista poszedł do domu. Kiedy wrócił w poniedziałek po południu, starsza pani już nie żyła. Lekarz, który pozbawił ją życia, powiedział: Po co mieliśmy trzymać tę kobietę? Co za różnica, czy umrze dziś, czy za dwa tygodnie? To łóżko było nam potrzebne. Dr Karel Gunning z Rotterdamu opisał na łamach fachowego magazynu Der Internist przypadek pewnego młodego Holendra, który zwrócił się do lekarza domowego z następującą prośbą: Wyjeżdżamy z żoną na urlop i mamy rezerwacje, których nie możemy odwołać. Mój ciężko chory na raka ojciec może wkrótce umrzeć, a my nie chcemy przerywać wakacji z powodu pogrzebu. Proszę zrobić tak, aby pogrzeb odbył się jeszcze przed urlopem. Lekarz domowy, niewiele myśląc, zaaplikował rano pacjentowi potężną dawkę morfiny. Wrócił po południu, zamierzając oficjalnie stwierdzić zgon. Jakież było jego zdumienie, kiedy zobaczył zadowolonego starszego pana siedzącego na brzegu łóżka. Pacjent otrzymał wreszcie dawkę morfiny, która zdołała stłumić ból. Dr Gunning był oburzony zwłaszcza tym, iż kolega opowiedział mu tę historię, tak jakby uśmiercenie pacjenta ze względu na wakacyjne plany jego rodziny było czymś normalnym. Nie można twierdzić, że do takich przypadków dochodzi tylko sporadycznie. Oficjalnych statystyk jest niewiele. Najwięcej danych zawiera raport sporządzony na polecenie władz przez Jana Remmelinka, prokuratora generalnego przy Sądzie Najwyższym w Hadze. Dokument ten opublikowano w 1990 r. Formalnie eutanazja była wtedy jeszcze niezgodna z prawem, ale praktykowano ją powszechnie. Raport stwierdza, że większość lekarzy wyzwalających chorego od cierpień nie rejestruje tego faktu w akcie zgonu. Na 3,3 tys.
Tagi:
Marek Karolkiewicz