Zielony zawsze władał polskimi sercami i umysłami. Czy teraz to się zmieni? Stary cinkciarz, pan Jarek, który jeszcze po wprowadzeniu wymienialności złotego w 1990 r. próbował handlować walutą pod gmachem Pekao w Warszawie przy ul. Traugutta, mawiał: – Tylko dolar. Z marką, choć rządzi w Europie, może się coś stać i jej nie będzie. A dolar będzie zawsze. Proroctwo się spełniło, marki nie ma. Ale i dolar przędzie coraz cieniej. Pod koniec roku jego cena spadła poniżej 3 zł i nic nie wskazuje, by szybko miało nastąpić wyraźne odbicie. Jak tak dalej pójdzie, banknoty z wizerunkiem prezydenta Madisona, o których czytaliśmy u Chandlera (nominał 5 tys. dol., używany tylko w rozliczeniach międzybankowych), z czasem trafią do normalnego obiegu. – Dolar przestał być tak cennym dobrem jak kiedyś, a teraz w ogóle zdziadział – uważa prof. Jan Czekaj z Rady Polityki Pieniężnej. Tym cennym dobrem zielone zaczęły być 85 lat temu. W czasach hiperinflacji lat 20., gdy polska i niemiecka marka nie była warta papieru, na którym ją drukowano, dolar stał się naprawdę „twardy”. 31 grudnia 1920 r. dolar kosztował 590 marek polskich. 31 grudnia 1923 r. już 6 mln 375 tys. marek. I choć w 1924 r. reforma Grabskiego wprowadziła mocnego złotego (5,18 zł za dolara, w następnych latach kurs obniżał się do około 9 zł), do czasu odwrotu od dolara, spowodowanego dewaluacją w 1934 r., w Polsce panowała dwuwalutowość. Wiarę, iż w czarnej godzinie liczy się tylko waluta amerykańska, przywróciła wojna. Za dolary można było wykupić się szmalcownikom i czasami załatwić wyjście z Pawiaka, a w zniszczonej Europie, odbudowywanej za sprawą amerykańskiego planu Marshalla, dolar stał się najważniejszym środkiem płatniczym i przez całe dziesięciolecia był walutą rozliczeniową dla państw zachodnich. Tę rolę pełnił faktycznie aż do wprowadzenia euro. Fura od Trumana Dla powojennej Polski dolary były zaś aż tak ważne – dzięki nim kraj za żelazną kurtyną zyskiwał dostęp do towarów i technologii, którymi nie dysponował obóz komunistyczny – że w 1950 r. ich posiadania zakazano osobom prywatnym pod karą 15 lat więzienia i grzywny. Natomiast za handel stosowna ustawa przewidywała karę śmierci wymierzaną przez sądy doraźne (czyli bez możliwości apelacji) oraz utratę całego mienia. Prawo wspaniałomyślnie dawało dwa tygodnie od dnia uchwalenia ustawy na sprzedaż waluty do NBP. Dla celów tej transakcji przyjęto kurs wynoszący „aż” 4 zł za dolara. Restrykcje dotyczyły i innych walut kapitalistycznych, ale oczywiście znaczenie dolara – głównego pieniądza świata zachodniego – było tu szczególne. Panowała swoista schizofrenia. Komunistyczna propaganda głosiła, że dolar jest uosobieniem wszelkiego zła („Truman pcha dolarów furę, by w nas wszczepić tę kulturę”, ostrzegał Janusz Minkiewicz), a w ogóle to się chwieje i jest w coraz gorszej kondycji. Niejaki prof. F. Bystrow pisał: „Dzień zapłaty musi w końcu nadejść. Choroba dolara jest nieuleczalna. U jej podstaw leżą głębokie i ostre sprzeczności, które rozdzierają światowy system imperialistyczny”. Równocześnie zaś dolar był przedmiotem pożądania, tak ze strony sterników polskiej gospodarki, jak i zwykłych obywateli. Ci odważniejsi, zamiast sprzedać państwu zielone po złodziejskim kursie, umieszczali je w „banku ziemskim” (tak nazywano puszki zakopywane w ziemi), czekając na lepsze czasy. Nadeszły one w 1956 r., gdy władza zezwoliła na posiadanie dewiz. Ujawniły się wówczas spore dolarowe fortuny (nierzadko zresztą budowane w czasie wojny w obrzydliwy sposób na mieniu pożydowskim). Handel nadal był nielegalny, ale nie groził już śmiercią, więc cinkciarze ruszyli ławą. Kurs oficjalny ustalono na 24 zł, a czarnorynkowy w 1957 r. wynosił około 210 zł za dolara. Szybko zresztą się obniżył do 130 zł, czemu sprzyjała rosnąca podaż zielonych, przysyłanych w listach przez rodziny zza oceanu. Nie była to jednak droga zbyt pewna, bo nasi nieuczciwi pocztowcy ograbiali te przesyłki. – Ponieważ mnożyły się skargi, że z kopert giną dolary, wprowadzono zasadę, iż listy z USA i Kanady traktowane są jako polecone. Zwiększał się też strumień dolarów przesyłanych za pośrednictwem amerykańskich oddziałów banku Pekao. 9,1 mln Amerykanów określa swe pochodzenie jako polskie, wielu pomagało krewnym w kraju. Napłynęły od nich poważne