Dom Charbielin z widokami

Dom Charbielin z widokami

W Polsce są trzy Charbieliny, ale tylko jeden liczy się na winiarskiej mapie kraju Tam, gdzie niczego się nie spodziewasz, zjeżdżając z drogi na Głuchołazy, trafiasz nieoczekiwanie na Dom Charbielin. Ta winnica powstawała w ciszy i spokoju przez kilka lat. Obiekty remontowano, kompletowano park maszynowy, grupa zawodowców starannie planowała nasadzenia winorośli. Z rozmachem – to druga największa polska winnica, położona na otwartych, słonecznych terenach przygranicznych Opolszczyzny. Charbielin jest już po pierwszym butelkowaniu win, białych. Polskie wina nie są tanie, ale i miejscowi, i goście je kupują, podobnie jak w wielu krajowych winnicach. Z ciekawości, z solidarności z ludźmi, którzy wybrali taką drogę dla siebie, z sentymentu dla miejsca. Być może to rodzaj wkładu w budowanie nowego życia okolicy, którą mógł dotknąć brak pracy i perspektyw. Wieś Charbielin ma 760 lat, to niegdysiejszy Ludwigsdorf. Tędy maszerowały spod Wiednia i tu odpoczywały wojska księcia Lubomirskiego, tu ponad trzy wieki temu istniała już szkoła powszechna. Wieś na styku Polski i Czech utrzymywała się z rolnictwa, ludzie rodzinami znajdowali zatrudnienie w PGR. Charbielin ma szczęście, że miejscowi doświadczeni rolnicy i przedsiębiorcy, twórcy spółdzielni Arenda, bracia Jarosław i Stanisław Grocholscy, przejęli uprawę, częściowo na wykupionych, częściowo dzierżawionych ziemiach. Po upadku PGR dali zatrudnienie mieszkańcom. Powstanie winnicy Dom Charbielin to odważny pomysł dwóch pokoleń w rodzinie Grocholskich oraz biznesmena Tomasza Kwinty. Odpowiedź na brak możliwości przedłużenia dzierżawy na 650 ha ziemi i kontynuowania upraw, co kilka lat temu zmusiło spółkę do zmiany pomysłu na biznes i życie, także w trosce o te 30 osób zatrudnianych od dawna. Stąd studia enologiczne ojców i dzieci, staranne przygotowanie przebranżowienia, dobór współpracowników i wizja na lata. To również alians doświadczenia starszych ludzi i energii młodszych. To zatrudnienie uchodzącego za najlepszego agronoma w Polsce winogrodnika Tomasza Kasickiego i współpraca z twórcą wielu polskich winnic Krzysztofem Górką. Wzrok przyciągają odnowione zabudowania folwarczne z 1890 r., widać datę na kogucie na szczycie dachu. Wcześniej służyły PGR. – Tomek, Jarek i Stanisław zdecydowali, że tutaj wszystko odremontują, a cegła ma ponad 100 lat – zaznacza Marian Wiktorski, dyrektor sprzedaży w Domu Charbielin. Obiekty stanowią zaplecze dla produkcji wina, biura i część przeznaczoną dla turystów, właściwie enoturystów, przecież wino jest tu magnesem. Już wiem, że polscy winiarze nie lubią, delikatnie mówiąc, kiedy pisze się o ich uprawach „polska Toskania, Szampania”. Tego się trzymam. Jeśli winogrona patrzą, to te w Charbielinie koło Głuchołaz mają zachwycający widok: łagodną linię gór, niewysokich, najniższych polskich, ale miękkich, przytulnych, wyłaniających się delikatnie zza siebie – to Góry Opawskie, polskie i czeskie, wspólne. Nad nimi góruje Biskupia Kopa. Szczyt jest po czeskiej stronie, Biskupská Kupa, 890 m n.p.m., z zapaloną nocą „górską latarnią” – wieżą widokową imienia cesarza Franciszka Józefa. Wieża ma 125 lat. Zawsze, kiedy widzę to światło, ogarnia mnie wzruszenie. Widywał je zapewne Franz Kafka, gdy w pobliżu, w Zlatych Horach, leczył melancholię. Pewnie wtedy nie mógł pić wina. A teraz to wytwarzane po polskiej stronie niemal u stóp Biskupiej Kopy zaczyna się domagać uwagi. Wiatraki, eksperyment, lokalność Mijam jedną z winnic, pachnącą dojrzałymi winogronami w popołudniowym słońcu. I mijam po drodze takie ni stąd, ni z owąd dwa rządki winorośli, zastanawiam się, o co chodzi. – A to eksperymentalne nasadzenia Tomka Kasickiego, kilkaset krzewów różnych odmian – wyjaśnia Wiktorski. Rosną tu i francusko-międzynarodowy merlot, i rumuńska fetească neagră, i rzadka, wywodząca się ze Szwajcarii galotta, pod Biskupią Kopą rośnie nawet primitivo. Do tego ok. 30 innych szczepów z całego świata.  Mijam następną połać, już taką bez końca winnicę na łagodnym wzgórzu – tu widzę wiatraki, na razie nieruchome. Jak potem się dowiem, mają odpowiedzialną funkcję, o którą bym ich nie podejrzewała – w razie przymrozków mają wywołać mieszanie się warstw powietrza, tych chłodnych przy ziemi z cieplejszymi powyżej, by delikatne rośliny nie przemarzły. To powszechna praktyka w wielu winnicach. Katarzyna Korzeń, doktorka biologii, m.in. neuroenolożka, sommelierka i znawczyni polskiego winiarstwa, mówi, że u nas takie rozwiązanie stosują tylko Dom Charbielin i Winnica

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2023, 39/2023

Kategorie: Obserwacje