Prace sezonowe w Polsce wykonują głównie studenci i obcokrajowcy. Są zatrudniani w podobnych sektorach, ale standardy pracy znacznie się różnią – Za pracą zaczęłam się rozglądać głównie po to, żeby zarobić na wakacyjne wyjazdy – mówi Ada, studentka z Warszawy. – Chciałam też zdobyć doświadczenie. W internecie trafiłam na ofertę modnej wegańskiej restauracji na Mokotowie. Zmiany trwały osiem godzin, choć dwa razy zdarzyło mi się pracować po 14, bo ktoś nie mógł przyjść. Na początku zarabiałam 14 zł na godzinę, potem 15. Wszystko było w porządku, dopóki nie nadszedł czas wypłaty. Tomasz, student: – To była praca w lokalu na warszawskich Kabatach, na zmywaku. Zmiany trwały po dziewięć godzin, od 14 do 23, choć w piątek i w sobotę zostawało się dłużej. Na rękę dostawałem 9 zł i wtedy mi to odpowiadało. Chciałem dorobić i zobaczyć, jak wygląda praca. Mieszkałem z mamą, tata nie żył, więc – poza tym, że nie utrzymywałem się sam – dostawałem rentę po ojcu. Nawet się nie zastanawiałem, czy te zarobki starczyłyby mi na utrzymanie się. – Chciałam zarobić w wakacje trochę pieniędzy na własne wydatki. O pracy dowiedziałam się przez koleżankę, umowy nie było. Szef nie wymagał nawet książeczki sanepidu, więc też się tym nie przejmowałam. To była praca przy fast foodach na imprezach – opowiada Sylwia, studentka z Siedlec. – Pracowaliśmy od godz. 14 do 3-4 w nocy, stojąc przy palnikach gazowych i piekarnikach w 30-stopniowym upale. Za trzydniowy wyjazd zarabiałam 350 zł. Podziwiam tych, którzy pracują tak na co dzień. Według badania przeprowadzanego corocznie dla portalu Jobsquare dorywczo pracuje jedna trzecia studentów. Są zatrudniani w kawiarniach, restauracjach, barach, sklepach odzieżowych i innych punktach sprzedaży. Chcą zarobić na wakacje i własne wydatki, rzadko kiedy są zmuszeni do samodzielnego utrzymania się. Często nawet nie zdają sobie sprawy, ile musieliby wtedy pracować. Studenci, szczególnie z większych miast, są zresztą uprzywilejowani – jeśli praca nie spełnia ich oczekiwań, mogą z niej zrezygnować w dowolnym momencie. Pracodawcy mają tego świadomość i zachęcają „elastycznym grafikiem” i „miłą atmosferą”. Z drugiej strony niektóre firmy wykorzystują młodzieńczy entuzjazm i nieznajomość własnych praw. – Po odebraniu wypłaty okazało się, że nie policzono mi kilku godzin – wspomina Ada. – Menedżerka, której zgłosiłam pomyłkę, obiecała, że oddzwoni. Nie oddzwoniła. Po kilku dniach i wielu próbach skontaktowania się z nią powiedziała, że to ja się pomyliłam. Teraz wiem, żeby nigdy nie godzić się na pracę bez umowy. Tomasz: – Pracowałem na umowie cywilnoprawnej. Pory przychodzenia i wychodzenia z pracy spisywałem bardzo skrupulatnie, bo koleżanka uprzedziła mnie, że „tną na godzinach”. „Cięcie na godzinach” i brak umowy to niejedyne strategie oszczędzania na młodych pracownikach. Niektórzy są tak zręczni, że udaje im się zyskać siłę roboczą dobrowolnie pracującą za darmo. 18-letni dziś Kajetan z Warszawy był w obsłudze targów odzieżowych. Zachęcony przez organizatorów „wejściem w świat mody” zgodził się na darmową pracę przez 10 godzin dziennie. – Jak się ma 16 lat, to jakakolwiek pierwsza praca wydaje się ekstra – mówi. – To był teoretycznie wolontariat, niektórzy podpisywali umowę wolontariacką, ale trzeba było o to się upomnieć. Wielu wyobrażało sobie, że będzie im potem łatwiej dostać pracę w branży. W rzeczywistości pracowaliśmy jako obsługa targów. Majstersztykiem w eksploatacji młodych okazała się zaś praca opiekuna na koloniach. – Poza odpowiedzialnością prawną mieliśmy dokładnie takie same obowiązki jak pełnoletni opiekunowie. Zero czasu dla siebie, zero luzu, a za 11 dni pracy dostałem 350 zł – skarży się Kajetan. Jednak nie to było grzechem głównym organizatora letnich wyjazdów. – Przed obozem firma zrobiła wyjazd szkoleniowy. Uczestnictwo nie było wprawdzie obowiązkowe, ale „zalecane”, zarówno jako przygotowanie do przyszłej pracy, jak i ze względów integracyjnych. Tylko że kosztowało 2,8 tys. zł. Firma, o której opowiada Kajetan, jest jedną z bardziej znanych na rynku obozów wakacyjnych. Na stronie internetowej zachęca „niepowtarzalnym doświadczeniem” i „niezapomnianą przygodą”. Dla pochodzącego z Ukrainy Serhija praca dorywcza jest w rzeczywistości jedynym sposobem na życie w Polsce. – Gdybym robił w swoim zawodzie, w ogóle nie starczałoby mi na nic – zwierza się Serhij pracujący w jednym z warszawskich barów. – Na początku próbowałem