Czy zmiany nazw ulic będą drogo kosztować mieszkańców stolicy? Media, głównie brukowe, najpierw wywołały histerię i podburzyły mieszkańców przeciwko ratuszowi, a teraz stopniowo uspokajają. Tydzień temu pisano „Absurd roku”, obecnie „Bez rewolucji”. Jeszcze parę dni, a przeczytamy: „Nic się nie stało”. Sprawa jednak z początku wyglądała groźnie, bo urzędnicy ratusza przygotowali listę proponowanych zmian obejmującą aż 299 pozycji. Chodziło w niej o nazwy ulic, placów, rond i skwerów, w których są błędy i nieścisłości, a przy tym urzędnicy dali upust nadgorliwości w stosowaniu różnych dodatkowych tytułów i szczegółów. Gdyby cały pakiet propozycji został przyjęty, byłoby pewnie mnóstwo papierkowej roboty zarówno dla urzędników, jak i mieszkańców. A także dodatkowe koszty. Ponieważ każda sprawa jest dzisiaj polityczna, o zamach na dowody osobiste oskarżono rządzącą w Warszawie Platformę. 600 złotych za nic? Co może najbardziej wkurzyć mieszkańców? Wizja bezsensownych, niepotrzebnych wydatków. Taką symulację za pomocą programu komputerowego Excel wykonał radny SLD Grzegorz Walkiewicz i wyszło mu, że każda osoba mieszkająca przy ulicy, której nazwę się zmieni, zapłaci 600 zł (w jednej z gazet napisano nawet 660 zł). Skąd taki wynik? Radny po prostu podsumował wydatki, jakie trzeba ponieść, aby wyrobić sobie nowy dowód osobisty, nowe prawo jazdy, nowy dowód rejestracyjny samochodu, dokonać urzędowej zmiany w księgach wieczystych i w banku. A kiedy taka informacja dotarła do mediów, stała się hitem i została odpowiednio nagłośniona. Dziś radni zajmujący się nazewnictwem ulic w Warszawie uspokajają, że lista zmian była tylko nieprzedyskutowaną propozycją, która wcale nie musi zostać zaakceptowana, i że dodatkowe koszty związane z ewentualnymi zmianami, np. z wymianą dowodów osobistych, byłyby pokrywane przez urzędy. A w ogóle to nikt nie chce obciążać mieszkańców dodatkowymi wydatkami ani kłopotliwymi czynnościami, bo większość spraw związanych z uporządkowaniem nazewnictwa rozegra się w samych urzędach. Powstanie tam np. oficjalny katalog wszystkich ulic warszawskich, w którym znajdą się nazwy w pełnym brzmieniu, ze wszystkimi tytułami i dodatkami przed nazwiskiem, takimi jak papież, biskup, ksiądz, generał itd., a także spis nazw skróconych, które wpisuje się do dokumentów obywateli. I że wszystko będzie jak dawniej. Bałagan nazewniczy Pełna lista prawie 300 ewentualnych zmian pokazuje jednak, że problem jest. Niektóre propozycje wyraźnie wynikają z nadgorliwości – np. zamiana al. Jana Pawła II na al. Papieża Jana Pawła II czy jakże ważnej dla kraju ulicy, przy której mieści się Telewizja Polska, dotąd nazywanej Woronicza, na prymasa Jana Pawła Woronicza, ale zwrócono też uwagę na ewidentne błędy, pomyłki i nieścisłości oraz powtórzenia. Niby można do tego nie przywiązywać wielkiej wagi i zostawić, jak jest, ale bałagan i niechlujstwo działają deprymująco i antywychowawczo. Nasz wielki poeta nazywał się Julian Tuwim, a nie Tuwin, nazwisko znanego malarza Józefa Mehoffera pisze się przez dwa f, a nie jedno, z kolei wynalazca języka esperanto Ludwik Zamenhof ma jedną literę f, nie dwie. Kłopoty wywołują też nazwy ulic w nowej dzielnicy włączonej do Warszawy, jaką jest Wesoła. Niektóre dublują się z ulicami w pozostałych dzielnicach miasta stołecznego. Są też problemy z pisownią imion i nazwisk obcokrajowców, w których używa się liter ze specjalnymi znaczkami i akcentami, jakich nie ma w polskim alfabecie. Czech Bedrvich Smetana czy Węgier Zoltán Kodály są tutaj przykładami, choć pewną barierą w poprawianiu pisowni może być nasza infrastruktura komputerowa. Informatycy ostrzegają, że w urzędach trzeba będzie zakupić specjalne oprogramowanie, choćby do drukowania dokumentów, dowodów itd., bo bez tego takie „dziwne” litery nie wyświetlą się na komputerach. Trzeba też przyznać, że w pisowni zdarza się żenujące niechlujstwo, błędy ortograficzne i logiczne. Wygląda np. na to, że w Wawrze nazwy ulicom nadawał jakiś półanalfabeta, który jest autorem takich kwiatków, jak ul. Barburki i ul. Montarzowa. Ten nieuk zarejestrował ul. Gremplarską zamiast Gręplarskiej, nie mówiąc już o tym, że Ilasta miała być Iglastą, a Gruntowna – Gruntową. Temu mistrzowi polszczyzny można już tylko współczuć, ale nazwy z błędami pozostają w oficjalnych papierach i na tabliczkach, wywołując wstydu „wykształciuchów”. Władze Warszawy z pewnością coś z tym bałaganem zrobią, ale generalnie najbardziej pogania je dyrektywa UE, która nakazuje dostosować
Tagi:
Bronisław Tumiłowicz