Dożywocie dla reaktorów

Niemcy będą w ślimaczym tempie zamykać elektrownie atomowe. Przegrali Zieloni. A kto wygrał? Jednym z głównych punktów programu rządu Gerharda Schrödera była rezygnacja z energii nuklearnej. Zwłaszcza wchodzący w skład koalicji ekologowie z Partii Sojusz 90/Zieloni domagali się niemal natychmiastowego zamknięcia wszystkich 19 siłowni jądrowych w RFN. Okazało się to jednak nie takie proste. Dyrektorzy koncernów energetycznych stawili zdecydowany opór, zapowiadając, że w razie konieczności podadzą rząd federalny do sądu. Eksperci szybko doszli do wniosku, że jeśli władze zmuszą przedsiębiorstwa do szybkiego unieruchomienia elektrowni, będą musiały zapłacić odszkodowania w wysokości kilkudziesięciu miliardów marek. Kanclerz Schröder, rzecznik szybkiego rozwoju ekonomicznego Niemiec, nie chciał konfliktów z kołami gospodarczymi. Stanowczo odrzucił więc pomysł administracyjnego “torturowania” firm energetycznych, np. poprzez wyśrubowanie norm bezpieczeństwa czy znaczne podwyższenie podatków. Dyrektorzy firm energetycznych czuli się więc pewnie. W końcu, w połowie czerwca, podczas długiej rundy nocnych rozmów z udziałem kanclerza, ministrów ochrony środowiska i gospodarki oraz czterech najważniejszych “energetycznych bossów” Niemiec osiągnięto kompromis. Szef resortu ochrony środowiska, polityk Zielonych Jürgen Trittin, jeszcze w lutym 1998 roku zapewniał: “Wyjście z energii atomowej (Atomausstieg) nie może trwać dziesięciolecia”. Teraz jednak zaakceptował wyjątkowo długoterminowe rozwiązanie. “Reaktorom przyznano dożywocie”, stwierdził dziennik “taz”. Równie dobitnie wyraził się szef koncernu energetycznego VEBA, Ulrich Hartmann: “To wcale nie jest Atomausstieg, lecz tylko umowa o ograniczeniu czasu eksploatacji reaktorów”. I rzeczywiście, w podpisanym porozumieniu firmy produkujące prąd zobowiązały się, że nie będą budować nowych elektrowni jądrowych – ale przecież i tak nie miały podobnych zamiarów. W zamian rząd przyznał im prawo do wyprodukowania 2623 terawatogodzin “szczątkowej ilości energii”. Trudno to jednak nazwać “szczątkami”. 2623 terawatogodziny to prawie tyle, ile niemieckia energetyka atomowa wyprodukowała od początku swego istnienia, tzn. od 1969 roku. Oznacza to w praktyce, że elektrownie atomowe będą jeszcze produkować prąd aż do kresu swych technicznych możliwości. Zieloni bardzo chcieliby wyłączyć przynajmniej jeden reaktor jeszcze w tej kadencji Bundestagu. Byłby to symboliczny gest zwycięstwa. Ale pierwsza elektrownia jądrowa, zbudowana przed ponad 30 laty, Obrigheim, zostanie zamknięta dopiero w końcu 2002 roku. W pięć lat później przyjdzie kolej na dwa kolejne reaktory – w Biblis A i Stade. Z teoretycznych obliczeń wynika, że w myśl zawartego porozumienia czas pracy każdego reaktora wyniesie najwyżej 32 lata, zaś ostatnia siłownia jądrowa – Neckarwestheim 2 – zostanie unieruchomiona w kwietniu 2021 roku. Tak naprawdę jednak dyrektorzy energetycznych koncernów mogą gospodarować przyznaną im ilością “szczątkowego prądu” według własnego uznania, tj. przerzucać znaczne ilości tej energii ze starych elektrowni do nowych, przedłużając tym samym okres eksploatacji tych ostatnich. Reaktory nie pracują zresztą nieustannie – potrzebne są przerwy w eksploatacji na dokonanie napraw czy wymianę prętów paliwa uranowego. Nadal będą więc kursować pociągi z odpadami nuklearnymi do miejsc ich przechowywania w Gorleben czy Schacht Konrad. Przeciw tym “nuklearnym transportom” w ubiegłych latach protestowali także Zieloni. Na torach kolejowych urządzano blokady i gwałtowne demonstracje. “Minister Trittin będzie musiał wyjaśnić swym kolegom, że kiedyś transporty były złe, a teraz są dobre. Ciekawe, jak tego dokona”, drwi przewodniczący Niemieckiego Związku Przemysłowców Hans-Olaf Henkel. Na domiar złego zawarte porozumienie przewiduje przechowywanie odpadów atomowych na terenie elektrowni. Dodać trzeba, że kompromis nie został zawarty “raz na zawsze”. Nie można wykluczyć, że gdy koalicja socjaldemokratów i Zielonych utraci władzę, nowy konserwatywny rząd Niemiec ponownie postawi na energię jądrową”. Tygodnik “Stern” nazwał “Atomausstieg” farsą także dlatego, że udział “atomowego prądu” w niemieckiej energetyce, wynoszący obecnie 30%, w przyszłości nie zmniejszy się. Badenia-Wirtembergia kupuje przecież prąd od francuskich siłowni nuklearnych. Od 2001 roku koncern Bayernwerk będzie sprowadzał z Rosji 1000 megawatów nuklearnej energii rocznie. Prąd chcą sprzedawać Niemcom także Ukraińcy – a mają oni przestarzałe reaktory typu podobnego do “czarnobylskiego”. Niemcy nie cierpią obecnie na brak energii. Roczne zużycie energii wynosi 72,3 miliona kilowatów, natomiast możliwości produkcyjne – 110,7 miliona. Nawet

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2000, 27/2000

Kategorie: Ekologia