Druga młodość polskiej spółdzielczości – rozmowa z Alfredem Domagalskim

Druga młodość polskiej spółdzielczości – rozmowa z Alfredem Domagalskim

Mamy już 400 spółdzielni socjalnych. Coraz częściej zakładają je ludzie młodzi, absolwenci uczelni Alfred Domagalski – prezes Krajowej Rady Spółdzielczej Rozmawia Jan Machynia Książce poświęconej ruchowi spółdzielczemu dał pan tytuł „O lepszy, przyjazny świat”. Proszę zatem powiedzieć, kiedy spółdzielnie nam ten lepszy świat w końcu zbudują? – Budują go niemal od zarania ludzkości, bo czymże były wspólnoty pierwotne, jeśli nie prymitywnymi formami kooperatywy, w których ogniskowało się życie naszych przodków we wszystkich jego przejawach. Istnieje na ten temat bogata literatura, nic nie stoi na przeszkodzie, by się z nią zapoznać. Ludzie od najdawniejszych czasów organizowali się w grupy, by razem pracować, pomagać sobie, „nakręcać się”, dopingować, współczuć, cieszyć się sukcesami lub przeżywać gorycz porażki, bo we wspólnocie łatwiej można było ją przełknąć i szybciej nabrać wiatru w żagle, szykując się do nowych wyzwań. Pierwowzorem współczesnych form spółdzielczych w Polsce było Hrubieszowskie Towarzystwo Rolnicze Ratowania się Wspólnie w Nieszczęściach, założone w roku 1816 przez ks. Stanisława Staszica. 19 lat później, na drugiej półkuli, niejaki Robert Owen założył stowarzyszenie dla wszystkich klas i narodów, którego celem było stworzenie centralnej spółdzielni mającej oddziały we wszystkich częściach świata. Gdyby ten utopijny cel został zrealizowany, obecnie żylibyśmy właśnie w tym „lepszym” świecie, o który pan pyta, ale czy faktycznie byłby on lepszy? Istotą spółdzielczości jest nie globalny ekspansjonizm, lecz dobrowolna, społeczno-ekonomiczna propozycja adresowana do wszystkich ludzi z poszanowaniem ich lokalnej i narodowej specyfiki. Spółdzielczość to dynamika, ruch. W miejsce jednych form powstają drugie, dostosowując się do aktualnych ludzkich potrzeb i aspiracji. To proces, który trwa i będzie trwał. W nim właśnie rodzi się ten „lepszy, przyjazny świat”. Tragedią dla spółdzielczości byłoby, gdyby już nic nie zostało do zbudowania. Oznaczałoby to bowiem wyczerpanie się żywotnych sił tkwiących w ideach i wartościach spółdzielczych. Wielkie formacje ideologiczne, które głosiły, że oto zbudowały idealny model dla ludzkości lub tylko niewielki krok dzieli je od tego celu, z reguły szybko upadały. Więcej niż biznes W czym tkwi tajemnica tego, że spółdzielczość trwa mimo zmian dokonujących się wokół niej? – W tym, że człowiek nie chce pozostać anonimowym numerkiem na liście płac, trybikiem w wehikule pędzącym w nieznanym kierunku; w tym, że nie ma on na ten wehikuł wpływu, a chciałby mieć; chciałby decydować o losie swoim, rodziny i środowiska. Taki człowiek poszukuje i zawsze będzie poszukiwał mocnego oparcia w trwałym systemie wartości etycznych i moralnych. Szansę na to daje mu spółdzielczość. Spółdzielnie przeciwstawiają kapitałowi w formie pieniądza, akcji czy papierów wartościowych (mniejsza o jego skalę) kapitał społeczny. Powstają nie do generowania zysków, lecz do zaspokajania potrzeb swoich członków, a ludzie tworzą je nie po to, by bogacić się za wszelką cenę, lecz aby nie popaść w biedę. Są one organizacjami opartymi na wartościach, łączącymi warunki życia z rozwojem osobowym człowieka. Spółdzielnie przyczyniają się do ograniczenia patologii życia społecznego, budując świat bardziej zrównoważony i bezpieczniejszy, w którym – oprócz współzawodnictwa – jest miejsce na przyjazną współpracę i współdziałanie. O żywotności i sile tych wartości niech świadczą przykłady odradzania się spółdzielczości po każdej próbie narzucenia jej ideologicznego gorsetu. Spółdzielczość mleczarska (podobnie zresztą jak inne) została upaństwowiona w latach 50. ubiegłego wieku, a dziś spółdzielnie tego sektora, w pełni samodzielne i demokratycznie zarządzane, stanowią wizytówkę polskiego przemysłu przetwórczego nie tylko w kraju, lecz także za granicą. Nie znaczy to oczywiście, że żadna prawna dintojra na spółdzielczości nie ma dla niej znaczenia. Ma, i to duże, bo spółdzielczość z każdego zamachu na jej samodzielność i samorządność wychodzi osłabiona, niejednokrotnie tracąc przy tym znaczny majątek wypracowany przez jej członków. Ostatni, niestety skuteczny zamach ze strony państwa miał miejsce na początku przemian demokratycznych w naszym kraju, kiedy odebrano spółdzielczości majątek i pozostawiono ją bez żadnej ochrony na rodzącym się konkurencyjnym rynku. Popełnionych wtedy błędów nigdy nie naprawiono. Do polityków różnych opcji z trudem przebija się myśl, że spółdzielnie to nie tylko biznes, ale i szlachetna, użyteczna idea. Tak to postrzegała również nasza wielka pisarka Maria Dąbrowska, stwierdzając, że „odjąć spółdzielczości ideę, byłoby tym samym, co odjąć miłości uduchowienie”. Ale każda idea wymaga

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2012, 48/2012

Kategorie: Wywiady
Tagi: Jan Machynia