Słynne londyńskie sklepy płytowe są jak wyspy na oceanie cyfrowej nowoczesności Korespondencja z Londynu Niedzielne popołudnie w Rough Trade. Z głośników płynie jednostajna, mechaniczna muzyka. Klienci? Brodaci hipsterzy. Inteligenci okularnicy. Ogoleni na łyso didżeje. Wygląd i gusta różne, ale wszyscy są na polowaniu: przeczesują niezmierzone zasoby płytowe. Co jakiś czas ktoś wyłuskuje nagranie. Coś, czego szukał latami, albo o czym nigdy nie słyszał, ale wygląda interesująco. Rough Trade to największy niezależny sklep płytowy w Europie. Wielka, poindustrialna hala na wschodzie Londynu. Z jednej strony Shoreditch, dziś mekka hipsterów, a w latach 90. artystyczna dzielnica, dokąd na piwo przychodzili Damien Hirst i Tracey Emin. Z drugiej strony Brick Lane, słynąca z bengalskiego jedzenia i natarczywych nagabywaczy oferujących „promocje”, które zawsze, co się okazuje już w lokalu, mają haczyk. – Bywam tu co tydzień i potrafię spędzić pół dnia. To taki rytuał. Jedni chodzą w niedzielę do kościoła, a ja na Brick Lane – śmieje się Jane, delikatna, długowłosa blondynka z koralikami, w sukience stylizowanej na lata 60. Wybór? Ogromny. A przecież to tylko ułamek tego, co za jednym kliknięciem oferują sklepy internetowe. Ceny? Nie tak wysokie jak w sieciówkach w centrum miasta. Ale z cenami MP3 nie mają co konkurować. W gruncie rzeczy to miejsce nie powinno istnieć. Wygląda trochę jak wyspa na oceanie cyfrowej nowoczesności. Uwijający się pracownicy przypominają załogę statku, którego żagle ustawiono pod wiatr historii. A jednak Rough Trade ciągle utrzymuje się na falach. I nie jest jedyne. Bo tuż za nim przedziera się cała flota. Didżej z Pendrive’em – Choćbyś mi przystawił pistolet do głowy, w życiu nie kupiłbym niczego w necie! – mówi Michael, stały klient z północy Londynu, który wyszedł właśnie ze sklepu Sister Ray na Soho ze stosem płyt winylowych w rękach. Ma dwadzieścia parę lat. Jest przedstawicielem pokolenia niepamiętającego mrocznych czasów sprzed doby internetu. Jednak i on płynie na tym samym statku co obsługa Rough Trade. – Udowadniamy, że nawet dziś wielkie sklepy z ambitną muzyką mają rację bytu. Przychodzą tu tłumy – tłumaczy Ben szefujący działowi muzyki tanecznej. Ale walka z duchem czasu nie jest łatwa. Gdy trochę poskrobiemy, odkryjemy, że nie jest tak różowo. – Dziś wszystko wygląda zupełnie inaczej niż jeszcze w połowie lat 90. W tym roku mija 10 lat od otwarcia cyfrowego sklepu muzycznego iTunes. To zupełnie odmieniło sposób słuchania i kupowania muzyki – mówi Maciej Orlicz, znany w Londynie jako DJ Swift. Zaczynał od winyli. Dziś nawrócił się na muzykę cyfrową, bo nie ma już czasu na przekopywanie się przez tony zakurzonych płyt w londyńskich piwnicach. A wychodząc na koncerty, wkłada do kieszeni pendrive, zamiast – jak kiedyś – wspomagać się tragarzami tachającymi za nim 50 płyt. Poza tym w erze cyfrowej, gdy nad pewnymi podstawowymi parametrami panuje komputer, DJ Swift może sobie pozwolić na większą kreatywność – jest w stanie dodać więcej warstw dźwiękowych. – Mimo wszystko wiem doskonale, że to zupełnie coś innego. Mam w domu kilka tysięcy płyt winylowych. Możesz wyciągnąć którąś z nich na chybił trafił i gwarantuję ci, że powiem, kiedy i gdzie ją kupiłem. Mało tego, powiem, gdzie jest zarysowana i w którym miejscu przeskakuje! Czegoś takiego nie doznajesz, gdy grasz muzykę z komputera – narzeka DJ Swift i dodaje, że podobnie jest ze sklepami. – Zdobywanie płyt w sklepach to doznanie samo w sobie. Klikanie tego nie zastąpi – wzdycha muzyk. DJ Swift dodaje, że dziś czarnych płyt używa mniejszość didżejów. Niektórzy mają nawet atrapy winyli podłączone do komputera. Gdy je cofają, tak naprawdę manipulują cyfrowymi sekundami zapisanymi na twardym dysku. – Złote czasy sklepów z CD czy winylami mamy już za sobą – podsumowuje. …ciuchy zamiast kompaktów Jego słowa potwierdza Gianfilippo, emigrant z Włoch. Na Wyspach mieszka od pięciu lat, ale jeszcze w latach 90., tuż po studiach, przyjeżdżał tu regularnie. Do Florencji wracał obładowany winylami. Stara dobra szkoła: The Who, Velvet Underground i coś Nicka Cave’a dla narzeczonej. – Potrafiłem spędzić cały dzień w słynnym sklepie Tower na Piccadilly. Albo na Notting Hill czy na Soho… – wspomina,
Tagi:
Adam Dąbrowski