Najsłynniejszy wrak świata niszczeje w zastraszającym tempie Miał to być statek, „którego nawet Bóg nie zdoła zatopić”, ale nie zakończył szczęśliwie nawet dziewiczej podróży. Dumny liniowiec okazał się najbardziej chyba pechowym okrętem w dziejach. Poszedł na dno po kolizji z górą lodową, która wyrwała w jego burcie zaledwie sześć rys o łącznej powierzchni niewiele większej niż blat stołu (1,2 m kw.). Pomoc nadeszła za późno. 1517 pasażerów i członków załogi znalazło śmierć w zimnych wodach Atlantyku. Wrak przełamał się, zanim uderzył w dno oceanu z szybkością ekspresowej windy. Na głębokości 3840 m wbił się w muł, w miejscu, w którym, być może na skutek osobliwego układu prądów morskich tlenu było pod dostatkiem (rzecz w głębinach bardzo rzadka). W takich warunkach oceaniczne mikroorganizmy mogły się rozwijać bujnie i natychmiast wzięły się za „podgryzanie” dziobu i rufy, oddalonych od siebie o 600 m, oraz licznych innych szczątków tego, co przed katastrofą było najwspanialszym okrętem wszystkich mórz. Przez długie lata specjaliści w dziedzinie archeologii podmorskiej byli przekonani, że „Titanic” został zahibernowany w swego rodzaju podwodnej zamrażarce, w której niska temperatura wody i potworne ciśnienie 400 atmosfer doprowadziły do niemal całkowitego braku wolnego tlenu i niskiego zasolenia wody, co hamuje procesy korozji. Ludzie zbliżyli się do „Titanica” dopiero 73 lata po tragedii, w 1985 r., gdy ekspedycja kierowana przez Roberta Ballarda odnalazła monumentalne części statku, do tej pory samotnego w absolutnych ciemnościach. Spodziewano się okrętu w stanie niemal nienaruszonym, tymczasem badacze spostrzegli zrujnowany wrak, obrośnięty zwieszającymi się z burt „soplami” utworzonymi przez bakterie i grzyby rozkładające stal. „Titanic” do końca nie miał szczęścia. Gdyby poszedł na dno gdziekolwiek indziej, do dziś byłby w doskonałym stanie. „Nie potrafił nawet zatonąć we właściwym miejscu”, skomentował Ballard. Mimo to przypuszczał, że za jego życia wrak nie zmieni już swego wyglądu. Były to błędne założenie. Amerykański oceanolog Afred McLaren, który w 1999 r. wyprawił się ku szczątkom „Titanica”, w lipcu bieżącego roku ponownie odbył na pokładzie batyskafu podróż na ten oceaniczny cmentarz. Badacz był zaszokowany tym, co ujrzał. „Wiedziałem, że proces dezintegracji będzie postępował, ale nie, że aż w takim tempie. Bardzo się zdziwię, jeśli za 20 lat z tego wraku wiele pozostanie”. W czasie, który upłynął między dwoma wyprawami McLarena, runął prawie dziesięciometrowy przedni maszt, zniknęło bocianie gniazdo, z którego 14 kwietnia 1912 r. o godzinie 23.40 marynarz Frederic Fleet wykrzyknął: „Góra lodowa na kursie!”. Zawaliły się ściany kabiny, w której kapitan Edward Smith wypoczywał w chwili katastrofy. Obecnie doskonale widoczne są kapitańska wanna i plątanina rur hydraulicznych. Załamał się pokład promenadowy, po którym przechadzali się wytwornie ubrani dżentelmeni, pasażerowie klasy pierwszej, zabawiając rozmową damy. Nowe dziury zieją na dziobie, a zwłaszcza w poważnie uszkodzonej, rufowej części statku. Paul H. Nargeolet, francuski pilot batyskafów, który schodził w głębiny do „Titanica” ponad 30 razy, za każdym razem obserwował większe zniszczenia. „Ten proces postępuje coraz szybciej. Między moimi kolejnymi wyprawami zapadł się dach sali gimnastycznej i na znacznej powierzchni runął pokład szalupowy”. Pokład, z którego nieliczni szczęśliwi pasażerowie wchodzili w gwiezdną kwietniową noc 1912 r. do łodzi ratunkowych, dzięki czemu ocalili życie. Inny uczestnik ekspedycji McLarena, David Bright, opowiada: „Robaki pochłaniają pokłady z drewna tekowego. To wciąż wygląda jak teka, lecz drewno zostało kompletnie zniszczone, pozostał tylko łączący je klej”. Ed Kamuda, przewodniczący Stowarzyszenia Historycznego Titanic w Springfield w amerykańskim stanie Massachussetts, uważa, że największą odpowiedzialność za to, że najsłynniejszy wrak świata rozpada się niemal w oczach, ponoszą ludzie odwiedzający oceaniczny cmentarz na pokładzie batyskafów, badacze, filmowcy, ale także zwykli turyści. Od 1997 r., kiedy na ekrany kin wszedł imponujący film „Titanic” Jamesa Camerona, niezwykle wzrosło zainteresowanie szczątkami najsłynniejszego statku świata. Przypuszczalnie sam reżyser przyczynił się do dezintegracji wraku. W 1995 r. Cameron wyprawił się na pokładzie rosyjskiego batyskafu, aby zrobić podwodne zdjęcia. Miniaturowy okręt podwodny utknął jednak w nadbudówkach „Titanica” i dopiero po wielu próbach wyswobodził się z tej pułapki, pozostawiając ślad poważnych uszkodzeń. Za Cameronem
Tagi:
Marek Karolkiewicz