Sklepów z „towarami kolekcjonerskimi nie do spożycia” ubyło, jednak sprzedaż w internecie kręci się jak dawniej Mija dziewięć miesięcy, trzy tygodnie i pięć dni, odkąd premier Donald Tusk wypowiedział twardą wojnę dopalaczom. Ale handlarzy „piekłem uzależnienia” na kolana nie rzucił. Kolorowych sklepów z asortymentem „towarów kolekcjonerskich nie do spożycia” co prawda ubyło, jednak interes kwitnie, tylko inaczej. W internecie dokonało się przegrupowanie. Jest więcej witryn w języku polskim zarejestrowanych poza granicami kraju, ale nie gdzieś w rajach podatkowych, tylko np. w Czechach. Stamtąd działa się legalnie albo za pośrednictwem poczty. Handel też przeniósł się na obszar, na którym namierzyć i kontrolować wroga jest znacznie trudniej. Na ulice. Strzeż się tych miejsc – W mieście pojawiło się więcej handlarzy tym towarem – mówi Michał. Z młodzieżą pożegnał się już dawno. Ma 30 lat, własną firmę i lubi dobrze się zabawić w weekendy. Najbardziej lubi marihuanę, której w sklepach nigdy nie było, dlatego korzystał z usług dilerów. – Nie wiem, czy wcześniej to sprzedawali. Nigdy nie proponowali, a teraz to robią. Michał spróbował mefedronu, substancji od ubiegłego roku wpisanej do rejestru środków zakazanych ze względu na jej silny, psychoaktywny charakter. Kiedyś znana jako miau-miau albo nawóz do roślin, dzisiaj trafia do starych i nowych klientów jako mef lub mefka. Tę nazwę stworzyli dilerzy na potrzeby napiętnowanego rynku, bo jeszcze do niedawna dopalaczami się nie zajmowali i nie wiedzieli, jak się o nich mówi, a tak każdy zainteresowany prędzej czy później ich znajdzie. Po kilku kontaktach z mefką Michał sobie odpuścił, bo towary trafiały się różne. Za każdym razem działały inaczej, inaczej smakowały, inny był ból głowy. Mefedron był kiedyś komponentem dopalaczy, dzisiaj na czarnym rynku sprzedawany jest w postaci czystej, tylko z różnych źródeł pochodzenia, stąd jego odmienne działanie. Michał smartshopów z dopalaczami nigdy nie odwiedził. Nowe narkotyki nie mają nazwy, formy, terminu ważności. Obok (u)znanych przez konsumentów środków od czasu do czasu wpadają w ręce użytkowników substancje, o których wiadomo tylko tyle, ile usłyszy się od sprzedawcy. Ci najczęściej jednak sami wiedzą niewiele. Zależy im na szybkiej i bezproblemowej sprzedaży, więc reklamują. Mocne uderzenie To była akcja nieporównywalna z jakąkolwiek inną. I w Europie, i na świecie. Premier Tusk uderzył w rynek dopalaczy mechanicznie, zamiast tworzyć skomplikowane i niejasne przepisy, które właśnie z tego powodu można obejść. Lub zlekceważyć. Założenie, że walka ze zjawiskiem odurzających syntetyków oparta na skrupulatnym rozliczaniu się z literą prawa jest mało efektywna, miały potwierdzać nagłaśniane w mediach przypadki zgonów. Dziś już wiadomo, że związków między dopalaczami a zgonem młodych ludzi nie udowodniono, innymi słowy, że nie postawiono nikomu zarzutów spowodowania śmierci. Być może dlatego jeszcze nie uchwalono nowych, rewolucyjnych w zamiarze przepisów, które handel dopalaczami miały w całości wyeliminować. Nadal szkodliwe substancje w formie, której prawo nie zakazuje, są legalne, choć rynek został poważnie rozregulowany, a dostęp już nie jest taki oczywisty. – Badamy tylko to, co zostanie do nas nadesłane przez organy procesowe i śledcze – mówi insp. Marek Betlejewski, kierownik Zakładu Fizykochemii Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego Policji. – W tej chwili dopalacze stanowią w naszym zakładzie niewielki procent wszystkich spraw. Sytuację kontrolujemy m.in. dzięki informacjom z Europejskiego Centrum Monitorowania Narkotyków. Od nich dowiadujemy się o nowych substancjach, które cały czas trafiają do policyjnego laboratorium. Skomplikowaną sytuację nieznanych i nowych używek potwierdziła również konferencja „Kampania w Sprawie Narkotyków. Nowe Narkotyki Syntetyczne”, zorganizowana 7 lipca w Warszawie, w ramach programu działań Polski podczas jej prezydencji w UE. W debacie udział wzięli najważniejsi urzędnicy Unii odpowiedzialni za problem narkotyków i goście ze świata kultury, w której potknąć się na narkotykach bardzo łatwo. Krzysztof Jaryczewski, legendarny muzyk Oddziału Zamkniętego i artystyczny talent po przejściach, był jednym z nich: – Zakazywanie czegokolwiek, nawet dopalaczy, które są o tyle bardziej niebezpieczne od narkotyków, że nie wiadomo, z czym mamy do czynienia, nie prowadzi do niczego dobrego. Na co nam to? Statystyki podpowiadały, że dopalacze trafiały głównie do gimnazjalistów i licealistów, a pomijały starszych, którzy swój rozum powinni już mieć. Również najnowsza akcja Krajowego Biura ds. Przeciwdziałania Narkomanii, „Na co mi to”,
Tagi:
Artur Zawisza