Stosunek Rosji do Polski jest pierwszym sygnałem jej stosunku do Zachodu Prof. Jerzy Pomianowski – Stosunki polsko-rosyjskie znów są złe. Mamy awanturę wokół Jałty, mamy awanturę, czy prezydent Kwaśniewski powinien jechać do Moskwy na uroczystości 60. rocznicy zakończenia II wojny światowej, mamy napięcia związane z wyborami na Ukrainie. Ile w tym wszystkim naszej winy, a ile Rosjan? Co zrobić, by wyjść z tego impasu? Dlaczego III RP nie może się dogadać z Rosją? – Wszystko, co się wydarzyło z Polską i jej sytuacją geopolityczną w ciągu minionego 15-lecia, a zwłaszcza tego 10-lecia, które przypada na dwie kadencje prezydenta Kwaśniewskiego, wydaje mi się istnym przewrotem nie tylko w stosunkach polsko-rosyjskich, ale w dziejach Polski w ogóle. Po rozpadzie Związku Sowieckiego, przy jednoczesnej neutralizacji niebezpieczeństwa ze strony Niemiec, Polska, wchodząc do Unii i NATO, przestała być orzechem między dwoma kamieniami. Sytuację zmienił również fakt wyrzeczenia się przez wszystkie kraje, poza Rosją, teorii lebensraum, przestrzeni życiowej, rzekomo niezbędnej dla potęgi państwa. Nikt już nie marzy o zdobyczach terytorialnych. Istnieje szansa na niepodległą Ukrainę, co jest gwarancją nie tylko dla Polski, lecz także błogosławieństwem dla Rosji: powstaje tama przeciwko odrodzeniu się w Moskwie tendencji imperialnych. – Skoro jest tak dobrze, co jest źle? – Na chwilę musimy wrócić do Jałty. Była ze strony Stalina majstersztykiem; porozumienia jałtańskie nie tylko oddawały Polskę w strefę wpływów ZSSR. Ich efektem były mordercze przesiedlenia, a zmiany granic, prócz pomyślnych efektów, miały (był to cel wcale nie uboczny) na wieki skłócić Polaków z Niemcami oraz z Białorusinami, Litwinami i Ukraińcami. To Stalinowi się nie udało, czołówka naszego społeczeństwa posłuchała Giedroycia i nikt poważny nie chce teraz powrotu do Wilna i Lwowa ani dominacji nad Ukrainą. Gniew Putina na Polskę i jej opinię po operacji ukraińskiej dowodzi, że on, ku mojemu zdumieniu, uważa się za spadkobiercę nie Piotra Wielkiego, ale Stalina. – Co jeszcze pana w Putinie zdumiało? – Istnieje sprzeczność w jego polityce. Deklaracje o wyborze zachodniej, demokratycznej drogi rozwoju, potwierdzone właśnie w Bratysławie, kłócą się z tym, co konkretne – z polityką gospodarczą. Sądziłem, że ekipa reformatorów, z Iłłarionowem i Grefem na czele, będzie miała decydujący wpływ. Myślałem, że konieczności gospodarcze skłonią Putina do wniosku, że poszerzenie zakresu demokracji oraz wolnego rynku zarówno towarów, jak również idei sprzyja bogaceniu się kraju. Ale okazało się, że władza wertykalna ma to do siebie, iż – bardziej niż inne – wtrąca się do rynku i na pstrym koniu jeździ. Iłłarionow już nie odgrywa ważnej roli. Mamy renacjonalizację przedsiębiorstw, które wcześniej zostały sprywatyzowane, widać powrót do gospodarki nakazowej. Nie sprzyja to inwestycjom, zwłaszcza zagranicznym. W sferze idei mamy próby ograniczania mediów; rolę cenzury pełnią ogromne grzywny sądowe. Niezależny dziennik „Kommiersant” ma zapłacić grzywnę równą trzem czwartym jego płynnych zasobów. – Dlaczego tak się dzieje? – Ucieczka do ograniczeń i autorytarnych projektów jest dowodem niewiary władzy w poparcie obywateli. Rosjanie z poddanych stali się obywatelami, więcej – wyborcami. Niektórzy już przeszli do protestów, np. emeryci. – Putina popiera większość Rosjan. Poza tym po raz trzeci nie może startować, więc o wyborców może nie dbać. – Mimo to nie korzysta z okazji, aby wprowadzać reformy radykalne. Program, który realizują jego ludzie, co rusz skręca na starą drogę gospodarki ekstensywnej, wymagającej ekspansji. Oznacza to dzisiaj nie zabory, lecz zamianę handlu na instrument dominacji nad klientami, tak jakby same zyski finansowe nie wystarczały. Dominacja polityczna plus monopol gospodarczy prowadzą do buntu wyzyskiwanych. Dowodem jest Ukraina. Ekspansja rosyjska, dążąca do uzależnienia jakiegokolwiek kraju UE, nieuchronnie prowadzi do ostrej konfrontacji z Zachodem; ta droga dopiero co doprowadziła ZSSR do ruiny. – A jaką ma inną drogę? – Tę, którą poszły wszystkie inne imperia: po wyrzeczeniu się dawnych kolonii i mocarstwowych marzeń osiągnęły największy dobrobyt w dziejach, bo sięgnęły do własnych rezerw, globalnych porozumień i bicia konkurentów tylko lepszą jakością i ceną swoich towarów. Spytajmy Anglików, Japończyków, Holendrów, Francuzów, czy chcą wracać do dawnych posiadłości po władzę. Czy Finlandia straszy nas bombą albo zakręceniem kurka, żebyśmy kupowali komórki Nokia? – A co może zrobić Putin
Tagi:
Robert Walenciak