Anna Tatarkiewicz (utopistka) Doznanie religijne nie jest czymś odmiennym od tego, co można nazwać doznaniem istnienia albo doznaniem jedności bytu. Zofia Nałkowska „Dzienniki” Dawno już żadna książka nie zrobiła na mnie takiego wrażenia, a zarazem tak nie zmąciła mi spokoju ducha, jak „Dusza światowa”, rozmowa mniej znanej pisarki Agnieszki Drotkiewicz (ur. 1981 r.) z bardzo znaną Dorotą Masłowską (ur. 1983 r.), autorką m.in. „Wojny polsko-ruskiej pod flagą biało-czerwoną” oraz komediodramatu „Między nami dobrze jest” (pisałam o nim na łamach „Przeglądu” 10.11.2008 r.). Swoją drogą ciekawe, jak wyglądałby wywiad (nie rozmowa) przeprowadzony np. przez mistrzynię dociekania prawdy o ludziach, jaką była śp. Teresa Torańska, która swymi pytaniami, a niekiedy milczeniem, uzyskiwała wielowymiarowy portret psychiczny wybranej osoby. Bo czytając „Duszę światową”, coraz to miałam poczucie, że panią Dorotę, która tak pięknie mówi o wsi, warto by „przeegzaminować” nie tylko z preferowanych przez nią „Chłopów” Reymonta, ale także z „Placówki” Prusa, zwłaszcza zaś z twórców współczesnego „nurtu wiejskiego”. No to jak z tym jest, miłe Panie?… A wracając ad rem, to znaczy do mojej ekscytacji „Duszą światową”, muszę wyjaśnić, że książka ta wydaje mi się ważnym głosem pokolenia naszych, moich wnuków, tej generacji, która właśnie dojrzewa i niebawem przejmie nie tylko władzę polityczną, ale i „rząd dusz” mniej lub bardziej skutecznie sprawowany przez różne rodzaje mediów, Kościół i polityków. Tych zaś ostatnich coraz liczniejsze i liczniejsi z nas mają arcydosyć. Powodem mojej rozterki po lekturze „Duszy światowej” są sprzeczności, jakie (w moim odczuciu) występują między najistotniejszymi wypowiedziami Doroty Masłowskiej. Chodzi o stosunek do morza i w ogóle do przyrody z jej harmonią oraz do tak odmiennego miasta z jego tłumem. Pani Dorota, jak mówi, jest „wręcz karmicznie związana z morzem”, wywodzi się z rodziny marynarskiej, wychowała się nad Bałtykiem i jej najdawniejsze wspomnienia z nim się kojarzą. Doskonale to rozumiem, bo dla mnie analogicznym punktem odniesienia jest las. Bywają chwile niezapomniane, mimo że nie wiążą się z żadnym szczególnym wydarzeniem czy emocjami. Tak właśnie zapadło mi w pamięć poczucie, jakiego doznałam, wracając ze Lwowa do rodzimego lasu. Miałam chyba z 10 lat, a Lwów (wówczas trzecie co do wielkości miasto w Polsce) frapował mnie ruchem ulicznym, światłami, wystawami sklepowymi, reklamami. Tymczasem wjeżdżając do lasu, dojmująco poczułam różnicę między chaotycznym miejskim blichtrem a kojącym pięknem lasu z jego śpiewną ciszą, wonią, uładzoną różnorodnością. Dziś, po 50 latach stałego mieszkania w Warszawie (z wakacyjnymi przerwami na „głuchej” wsi), wiem, że MIASTO było i jest dla mnie tworem obcym i wręcz wrogim. A z morzem mogłabym się zaprzyjaźnić… Pani Dorota mówi o mieście jako „potworze”, a zaraz potem stwierdza, że jest na miasto „skazana”. Że czuje doń „toksyczną miłość”. Rozmowę dwóch „wnuczek” zamiast przedsłowia poprzedza fragment „Mewy” Czechowa (skądinąd mojego ulubionego pisarza niepolskiego). Nie mam obecnie dostępu do oryginału „Mewy”, a przekład to zawsze interpretacja niekoniecznie zgodna z intencją (świadomą lub nie) autora oryginału. Tak czy owak, rozmówczynie tytuł książki zaczerpnęły z przekładu. Występują w nim dwa różne pojęcia „duszy”. Główna bohaterka Nina Zarieczna (to nazwisko kojarzy się z rzeką…) mówi o „powszechnej duszy świata”. Ale Dorota Masłowska jakby utożsamia się z kwestią Dorna, który w tłumie ulicznym w Genui doświadczył „światowej duszy”. Po polsku samo słowo „światowy” nasuwa myśl o światowości, co z kolei wiąże się nie z wszechświatem, lecz z bywaniem w „wielkim świecie”. W moim odczuciu duże miasto, metropolia umożliwia oswojenie się z „wielkim światem”, ale to chyba żadną miarą nie zaspokaja potrzeby „doznania jedności bytu” (vide motto). Namiastką tego doznania są typowe wielkomiejskie zachowania: kult idoli celebrowany na różnych występach z udziałem masowej publiczności oraz na meczach sportowych z wybuchami agresji generowanej przez duże miasta. Wszak wiarygodne badania przeprowadzone swego czasu we Francji (tzw. raport Peyrefitte’a) wykazały, że aglomeracje powyżej 200 tys. są istną wylęgarnią agresji. Czy przyszłość nieuchronnie skaże nas na globalną urbanizację? Podobnie jak pisarki z pokolenia wnuków nie chcę rezygnować z marzeń, a do nich należy masowy exodus z miast na wieś, na „łono przyrody”. Przecież już dziś dzięki komunikacji elektronicznej wiele zawodów (i powołań) można wykonywać z dala od miejskiego hałasu, smrodu i chaosu. Nad morzem
Tagi:
Anna Tatarkiewicz