Duszonko czy sztyletowanko? – rozmowa z Marcinem Wrońskim

Duszonko czy sztyletowanko? – rozmowa z Marcinem Wrońskim

Kryminał retro to literatura małych ojczyzn w wydaniu popularnym, z akcją i z fabułą Marcin Wroński – pisarz, autor kryminałów. Jest pisarzem kryminałów retro o przedwojennym Lublinie, których głównym bohaterem jest Zyga Maciejewski. W serii ukazały się: „Morderstwo pod cenzurą”, „Kino Venus”, „A na imię jej będzie Aniela”, „Skrzydlata trumna” oraz „Pogrom w przyszły wtorek”, za który autor został uhonorowany Nagrodą Wielkiego Kalibru za najlepszą powieść kryminalną wydaną w 2013 r. Najnowsza część cyklu to „Haiti”. Wydał też thriller kościelny „Officium Secretum. Pies Pański”. Był dziennikarzem, nauczycielem i redaktorem, pisał książki dla dzieci, fantasy i piosenki. Czyta pan kryminały? – Tak, ale teraz nie mam aż tyle czasu, żeby czytać, bo je piszę. Podziwiam Mariusza Czubaja, który łączy jedno z drugim. Ale on czyta kryminały w pracy, a ja w pracy siedzę nad opracowaniami historyków, artykułami i przedwojenną prasą. A inspiracje pozakryminalne? – Jako młody człowiek nasiąkałem Brunonem Schulzem, Markiem Hłaską, Witoldem Gombrowiczem, którzy odcisnęli największe piętno na moim myśleniu o stylu. Z późniejszych ulubionych lektur mogę wymienić Wiesława Myśliwskiego. Niestety, zdarzają się też pisarze, którzy mają wyobraźnię i umiejętność konstrukcji, ale są literackimi niemowami. Da się to czasem wyleczyć, więc tacy autorzy, zanim zabiorą się do pisania, powinni się zająć czytaniem. Leczenie przez czytanie? – Tak. Między językiem z wyrazem a językiem bez wyrazu jest taka różnica jak między telewizją czarno-białą a kolorową. Ta pierwsza może mieć swoją magię retro, ale i tak film lepiej wygląda w kolorze. Jako czytelnik mogę wybaczyć autorowi słabą zagadkę, ale nie to, że czytam jego książkę jak gazetę, a nie jak literaturę. Takimi książkami po prostu się brzydzę. Skąd pomysł napisania kryminału? – Nigdy nie byłem fascynatem gatunku. Kiedy studiowałem polonistykę, przeglądałem w bibliotece roczniki starych gazet, które były mi potrzebne na zajęciach z teatrologii. Miałem czytać recenzje, a zaczytałem się w kronikach kryminalnych. Wtedy pomyślałem, że dobrze by było, gdyby ktoś napisał kryminał dziejący się w 20-leciu międzywojennym w Lublinie. Dlaczego sam go pan nie napisał? – Byłem ambitnym pisarzem, chciałem zrewolucjonizować literaturę. Czegoś takiego jak kryminał bym się nie dotknął, co nie znaczy, że bym nie przeczytał. To było jednak samooszukiwanie się. Ja nie umiałbym tego napisać! Nie miałem pojęcia o warsztacie, czyli konstrukcji, planowaniu, świadomości gatunku, pracy nad sobą, systematyczności – o wszystkim, co sprawia, że pisarstwo jest w gruncie rzeczy nudne. Gdzie pan w takim razie tego się nauczył? – Wiele się nauczyłem jako redaktor, gdy zacząłem pracować jako poprawiacz cudzych książek. Pomyślałem wtedy, że skoro umiem coś naprawić u kogoś, to gdybym się uparł, powinienem to samo umieć zrobić od zera. Czy przejście do zawodowego pisarstwa było skokiem na głęboką wodę? – Poniekąd tak. Gdy zdecydowałem się na „Morderstwo pod cenzurą”, mój pierwszy kryminał, postawiłem wszystko na jedną kartę. Straciłem wtedy pracę etatową i uświadomiłem sobie, że mam dwie opcje: albo wyjechać do Warszawy, gdzie znajdę pracę w wydawnictwie jako redaktor, albo, skoro mam trochę oszczędności na kilka miesięcy życia, napisać kryminał. Wybrałem to drugie, bo pomyślałem: teraz albo nigdy. Nie uda się, to pociąg do Warszawy czeka. Czytelniczki piszą do pana listy miłosne? – Między słowami dają do zrozumienia, że byłoby bardzo fajnie, gdybyśmy się bliżej poznali… Kobiety na ogół są dużo aktywniejsze w życiu literackim, więcej czytają, częściej przychodzą na spotkania autorskie. Mam czasem wrażenie, że mężczyzna by przyszedł, gdyby spotkanie odbywało się w knajpie. Ale siedzieć przez dwie godziny w bibliotece, ani zapalić, ani wypić… Są też czytelniczki, które przyznają się do miłości do Maciejewskiego. Zaczepiają pana na ulicy? – Raz jedna pani mi się przyznała, że chciała mnie zaczepić w sklepie mięsnym, ale nie miała śmiałości. Ale jak byłoby fajnie, gdyby mnie zaczepiła! Ja zaczepię pana o warsztat pisarski. Jak pan go sobie organizuje? – Moja powieść początkowo jest tabelą, w której jedna rubryka to jedna scena. I nie zaczynam pisać, dopóki nie mam gotowej tabeli. Wszystko zaczyna się od pomysłu i planu, po czym przechodzę do dokumentacji. Na ogół siedzę w starych gazetach, dziennikach ustaw, w podręcznikach służby śledczej, zdjęciach. Gdy trzeba, jeżdżę też w różne miejsca, staram się

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2014, 33/2014

Kategorie: Kultura