Kolejne ekipy ministerialne powołują swoich ekspertów i na nowo budują podstawę programową Dziesiątki projektów, niemal tyle samo decyzji, a forma matury wciąż ułomna, o czym przypominają dyskusje i zewsząd płynące narzekania. Maturę krytykują i zgłaszają pomysły jej naprawy nauczyciele, rodzice, naukowcy, dziennikarze, administratorzy i kierownicy oświaty, czasem ponarzekają abiturienci, ale kto by ich tam brał poważnie. Tyle słów i krzątaniny na darmo. Warto więc postawić pytanie, dlaczego. Czyżbyśmy natknęli się na problem tak wieloaspektowy, że nierozwiązywalny? Tymczasem odpowiedź jest względnie prosta – oto narzucono maturze dwie sprzeczne funkcje: diagnostyczną i prognostyczną. Matura ma zbadać, czego, ile i jak uczniowie się nauczyli, i określić, jak będą sobie radzić na danym kierunku studiów. Innymi słowy, zdiagnozować efekty 12-letniej nauki i prognozować prawdopodobieństwo sukcesu na studiach. Jednoczesne wywiązanie się z obu zadań za pomocą tego samego zestawu narzędzi, czyli testów dostosowanych do podstawy programowej, jest niemożliwe. A skoro tak, to rozwiązanie podstawowego kłopotu z maturą jest względnie proste, bo aby usunąć wspomnianą sprzeczność, wystarczy obarczyć maturę wyłącznie pierwszą funkcją – diagnostyczną. Matura o studencie nie świadczy Dziś jest tak, że matura ze względu na zadanie dokonania diagnozy słusznie jest zróżnicowana w niewielkim stopniu, ale jej wyniki są jedynym wskaźnikiem prognozującym powodzenie na wszystkich kierunkach studiów. Tylko w wypadku studiów wymagających talentów sportowych i artystycznych funkcję prognostyczną powierza się w pewnej części uczelniom wyższym. Rozpoznania talentów intelektualnych dokonuje się za pomocą standardowej matury, zadowalając się ograniczoną możliwością wyboru przedmiotów maturalnych i poziomu trudności testu. Co warte są te testy, to inna sprawa. Jako nauczyciel akademicki sam się przekonałem, do czego prowadzi złudzenie, że mają one moc prognostyczną i że rację miał John Lewis Gaddis, pisząc: „To, co się dzieje w ludzkich umysłach, bardzo trudno jest zmierzyć, natomiast bardzo łatwo pominąć”. Przez kilka lat prowadziłem zajęcia na elitarnych studiach na Uniwersytecie Warszawskim. Na lata te przypadło wprowadzenie nowej matury. Przed zmianą zasad zdawania matury naboru na ten kierunek dokonywał sam uniwersytet. Część studentów przyjmowano na podstawie udokumentowanych dokonań wskazujących na kierunek zainteresowań, poziom motywacji i osiągnięć merytorycznych, a więc na podstawie narzędzi prognostycznych. Drugą część przyjmowano na podstawie egzaminu wstępnego, skonstruowanego tak, by pozwalał ocenić wspomniane trzy wskaźniki prognostyczne: zainteresowania, motywację oraz typ i poziom zdolności intelektualnych. W grupach dobranych w ten sposób byli wyłącznie studenci dobrzy i doskonali, grupy były zatem jednorodne i w każdej znajdowały się jednostki wybitne. Studenci w ogromnej większości czytali wskazane lektury ze znakomitymi rezultatami, pisali oryginalne prace, w dyskusjach nieraz zaskakiwali ujęciem, które wcześniej nie przyszło mi do głowy. Potem przyszły roczniki dobrane zasadniczo na podstawie konkursu matur. Grupy rozpadły się na dwie niemal równe części: jedna nie ustępowała starszym rocznikom, a druga była tak przeciętna, że w niczym nie pasowała do zakładanego dla tego kierunku modelu studenta i absolwenta. Młodzi ludzie nie czytali lektur, prace były standardowe, nierzadko zapożyczone, nie nadążali za dyskusją toczoną przez zdolniejszych kolegów, słuchali więc biernie lub w ogóle nie słuchali. Wszystkie brane pod uwagę racje prowadzące do nowej matury miały na względzie jej funkcję diagnostyczną, nad prognostyczną nie zastanawiano się wcale, po prostu dodano ją mechanicznie do opracowanego kształtu matury diagnostycznej. Zabieg ten obłudnie usprawiedliwiano chęcią zaoszczędzenie młodym ludziom stresu podwójnego egzaminu: matury i egzaminu wstępnego. Argument demagogiczny, bo obowiązujący harmonogram egzaminów wystawia system nerwowy abiturientów na cięższe próby: np. tego samego dnia przyjdzie zdawać egzaminy z języka obcego rano na poziomie podstawowym, po południu na rozszerzonym. Ciągoty administracji Funkcja diagnostyczna została z kolei okrojona przez funkcję prognostyczną: już od drugiej klasy licealnej uczniowie na poważnie uczą się tylko tych przedmiotów, z których wyniki na maturze wpłyną na przyjęcie na wybrane studia. Łatwo przekazać prognozowanie szkołom wyższym, bo tak system funkcjonował kilkadziesiąt lat i dzięki temu wiadomo, jak go wdrożyć i jakich błędów uniknąć. Zrobiwszy to, będzie można się skupić na usprawnieniu funkcji diagnostycznej, nigdy jednak nie będziemy zadowoleni z jej realizacji, bo ona też boryka się
Tagi:
Krzysztof Kruszewski