POLEMIKA Z RADOSŁAWEM S. CZARNECKIM Bycie symetrystą to nie jest dobra rada dla lewicy Artykuł Radosława S. Czarneckiego „Dlaczego jestem symetrystą” (PRZEGLĄD nr 42) zasługuje na poważną dyskusję z uwagi na osobę autora, jednego z najciekawszych publicystów lewicowych, i ze względu na wagę poruszanego zagadnienia, jakim jest pożądany kierunek myślenia o strategii politycznej lewicy. Podejmując polemikę w centralnej dla tego artykułu sprawie tzw. symetryzmu, zacznę od tego, w czym się z autorem zgadzam. Czarnecki ma rację, gdy wytacza długą listę zarzutów pod adresem Platformy Obywatelskiej i kiedy twierdzi, że ponosi ona znaczną część odpowiedzialności za zapaść demokracji ujawnioną wynikami wyborów 2015 r. Listę zarzutów pod adresem PO można by wydłużyć – choćby o skandaliczną sprawę warszawskiej reprywatyzacji. Za trafne uważam także twierdzenie autora, że dotychczasowa polityka PO „budowała potęgę i zasięg poparcia dla nacjonalistyczno-socjalnej, ultraprawicowej partii, jaką jest Prawo i Sprawiedliwość”. Mój spór z autorem (a także z innymi zwolennikami symetrycznego podejścia do rywalizacji między PiS a PO) dotyczy nie przeszłości, lecz przyszłości, a mówiąc konkretnie – kierunku, w jakim powinna iść praca nad strategią polityczną lewicy na najbliższe lata. Artykuł Czarneckiego jest głosem na rzecz strategii opartej na programowym odrzuceniu współpracy lewicy z PO, w czym autor widzi perspektywę głosowania na mniejsze zło. Nawiasem mówiąc, nie rozumiem, dlaczego używa w tym kontekście określenia „znowu”. O ile pamiętam, w żadnych dotychczasowych wyborach lewica nie występowała w koalicji z Platformą Obywatelską czy jakąkolwiek partią prawicową (lub centro-prawicową). W wyborach prezydenckich w 2015 r. Sojusz Lewicy Demokratycznej odmówił w drugiej turze udzielenia poparcia Bronisławowi Komorowskiemu (do czego zachęcałem na łamach „Dziennika Trybuna”), co być może przyczyniło się do zwycięstwa Andrzeja Dudy – ze znanymi obecnie konsekwencjami. W następnych wyborach staniemy przed wyzwaniem szczególnego typu. Idzie bowiem o dwie podstawowe kwestie: o zahamowanie procesu demontażu państwa prawa i powrót do polityki proeuropejskiej, bez czego będzie się dokonywać dalszy proces degradacji politycznej Polski. Oba te cele mają charakter nadrzędny w stosunku do interesów partyjnych. Dotyczą podstawowego interesu narodowego. Dlatego uważam, że lewica, szczególnie jej największa partia – Sojusz Lewicy Demokratycznej, ma obowiązek przyjąć taką strategię, jaka w największym stopniu będzie służyć odsunięciu PiS od władzy. Nawet bez zmiany ordynacji (a wydaje się ona bardzo prawdopodobna) jakaś współpraca wyborcza wszystkich ugrupowań opozycyjnych, w tym lewicy, może się okazać niezbędna. Dotyczy to wyborów, które odbywają się na zasadzie większościowej – na poziomie samorządowym wyborów wójtów, burmistrzów i prezydentów miast, a w wyborach parlamentarnych senatorów. Gdyby, czego nie można wykluczyć, zmieniono ordynację wyborczą do Sejmu (np. przez radykalne zmniejszenie liczby mandatów przypadających na okręg wyborczy), cała opozycja powinna zdecydować się na wystawienie wspólnych list, gdyż w przeciwnym wypadku – zakładając utrzymanie przez PiS silnej pozycji – groziłoby jej uzyskanie wyniku znacznie poniżej tego, jaki wskazywałby procentowy rozkład poparcia. SLD nie może sobie pozwolić na to, by ponownie znaleźć się poza parlamentem, gdyż prowadziłoby to do trwałej marginalizacji lewicy. Chociaż powinien zabiegać o możliwie szeroką współpracę ugrupowań lewicowych, badania socjologiczne pokazują, że taka współpraca nie jest obecnie w stanie wytworzyć siły politycznej zdolnej samodzielnie odsunąć PiS od władzy. Należy więc strategię lewicy oprzeć na odróżnieniu celu doraźnego, jakim jest odsunięcie PiS od władzy, od celu perspektywicznego, jakim jest radykalna zmiana dotychczasowego kierunku polskiej polityki. Realizacja pierwszego celu wymaga współdziałania opozycji, w tym także lewicy. W przeciwnym wypadku Polsce grozi utrwalenie na kolejne lata, a może na dziesięciolecia, autorytarnego kursu politycznego. W tym drugim obszarze lewica musi konsekwentnie walczyć o realizację programu zakładającego radykalne odejście od neoliberalnych koncepcji ekonomicznych i społecznych oraz od konserwatywnych wartości przyświecających polityce prawicy w sprawach równouprawnienia kobiet oraz stosunków między państwem i Kościołem. Oznacza to niemal pewne starcie z PO, w której istnieje wprawdzie nurt kwestionujący jej wyraźnie prawicową politykę, ale jak dotąd jest to nurt mniejszościowy. Nie może więc być mowy o tym, by lewica „dała się uwieść mainstreamowi medialnemu i politykom PO”, czego obawia się Radosław S. Czarnecki. Jest to jednak