Zabawna awantura toczy się wokół dokumentalnego serialu „Kawaleria powietrzna”, który wyprodukowała i wyświetla Telewizja Polska. W założeniu miał to być film uczciwie pokazujący życie i szkolenie w elitarnej jednostce wojskowej („czerwonych beretach”) i zarazem propagujący wojsko w narodzie, w którym służba w mundurze jest dziś często uważana za stratę czasu. Od kiedy rozleciał się Związek Radziecki, a Polska stała się członkiem NATO, rodacy skłonni są mniemać, że pod parasolem można spać spokojnie. Bardzo trudno jest prostować te poglądy i sprawa to delikatna, zważywszy, że w ogólności poczucie bezpieczeństwa jest społecznie cenne, a dla mądrego rządu wręcz nieocenione. Doświadczył tego dylematu wypróbowany propagandzista, Jan Nowak-Jeziorański, Kurier z Waszyngtonu, jak go dzisiaj nazywają Złośliwi. W swej niedawnej pogawędce radiowej zajął się propagowaniem Obrony Terytorialnej, skądinąd niewątpliwie pożytecznej inicjatywy. Aliści Nowaka-Jeziorańskiego rozgrzały wspomnienia. Wyjaśniwszy rodakom, że nie można liczyć na parasol atomowy, jeśli wróg wtargnie do Polski silami konwencjonalnymi, opowiadał dalej, że najpierw trzeba będzie walczyć samemu, nim nadejdzie pomoc sojusznicza. Obrona Terytorialna będzie walczyć również na tyłach wroga, w partyzantce… Mówca proponuje nawet, żeby jej na zapas nadać imię Armii Krajowej. Nie wykluczam, że kombatanci przy głośnikach stanęli na baczność, ale zwykłym słuchaczom mrowie chyba przeszło po plecach: czy może trzeba się też gotować do nowego powstania w Warszawie? Nowak-Jeziorański, wypada lojalnie dodać, powoływał się na Romualda Szeremietiewa, wiceministra MON i książkę jego dwóch współpracowników. Nie zmienia to smutnej prawdy, że w dobrych intencjach postraszył ludzi widmami. A horror, jak wiadomo, rozładowuje się śmiechem… Wróćmy zatem do „Kawalerii powietrznej”. Jej twórcy byli świadomi dylematu i szukali konwencji, która mogłaby uatrakcyjnić wizerunek wojska, nie odbierając mu wiarygodności. Taką konwencję znaleźli… w Stanach Zjednoczonych, a konkretniej, w niezliczonych na naszych ekranach, kinowych i telewizyjnych, obrazach ukazujących Amerykanów w mundurach – na służbie, na wojnie, na dziwkach… Szkolenie w „Kawalerii powietrznej” rozgrywa się na zbliżeniach, jest szybkie, głośne, zrytmizowane. Rekruci są terroryzowani wrzaskiem i pozbawieni czasu na refleksję, a kapral coraz to wrzuca „kurwa” do rytmu, jak amerykański sergeant swoje „fuck” (odcinek 2). Fajnie jest w wojsku: ćwiczenia nigdy nie są przyjemne, w balecie jest jeszcze gorzej, ale jakaż siła, kiedy to wszystko zacznie maszerować: raz, dwa, fuck, fuck… Po prostu jak marines. Nadmiar „kurew” wzburzył strażników moralności. Biskup generał Sławoj-Głódź filmu wprawdzie nie oglądał, ale, jak powiada, jest świetnie poinformowany, w co trudno nie uwierzyć, przy tylu kapelanach. Z tych informacji wynika, że „Kawaleria powietrzna” narusza godność polskiego wojska i zniesławia żołnierzy. Ksiądz biskup wie, że w wojsku się nie przeklina, a już na pewno nie na szkoleniu… Biskup generał tak tego nie zostawi… O tym wszystkim poinformował telefonem z Rzymu Monikę Olejnik i jej gości w studiu „Kropki nad <<i>>” (TVN). W dyskusji, w której prezydencki minister i generał, który do filmowania dopuścił, bronili „Kawalerii”, odznaczył się Bronisław Komorowski, przewodniczący sejmowej Komisji Obrony. Trzeba się będzie sprawie przyjrzeć – powiedział, bo przecież posłowi AWS nijak dezawuować biskupa – i to jeszcze było w normie. Ale pan poseł zapewnił Monikę Olejnik, że „kurwy” w szkoleniu nie są z amerykańskiego modelu: w armii amerykańskiej sierżanci nie klną… I w ten sposób znaleźliśmy się w bławatkach i skowronkach, z bajeczki dla grzecznych biskupów. Sprawy wojskowe nie są, oczywiście, jedyną dziedziną, w której bezkrytycznie propagowany „model amerykański” ogłupia i obezwładnia tubylców znad Wisły. W ”Gazecie Wyborczej” (15 lutego) Krystyna Naszkowska zdaje sprawę z nalotu konsultantów i doradców z Funduszu Inwestycyjnego Bank of America na Hortex.Bank of America ma tylko 20,500 akcji Horteksu, ale rządzi niepodzielnie w polskiej firmie, którą „unowocześnia”, wprowadzając „amerykańskie metody zarządzania”. „Wyniki finansowe spadają – pensje konsultantów rosną”. Jeden z doradców dostaje… 300 tys. dolarów rocznie plus koszty, przez dwa lata kosztował firmę ponad milion dolarów. Główny konsultant nazywany jest przez pracowników Pierwszym Sekretarzem KC… Prezes Madalski zapytany na zebraniu pracowników, jaka jest właściwa rola tego rzekomego konsultanta, jeśli _zarząd wykonuje wszystkie jego zlecenia, odrzekł: ”Skoro robimy, co nam radzi, to znaczy, że jest bardzo dobrym konsultantem”. W sezonie