Ktokolwiek zostanie prezydentem USA, będzie rządził mocno podzielonym krajem Sandy wstrzymała kampanię Huragan Sandy będzie miał ogromny wpływ na wybory. Rozważana jest nawet możliwość przesunięcia dnia elekcji na Wschodnim Wybrzeżu. W 11 stanach właściwie zaprzestano prowadzenia kampanii w mediach. Istnieje realna groźba, że w wielu punktach wyborczych głosowanie zostanie przeprowadzone na papierze, co może zniechęcić wyborców przyzwyczajonych do maszyn elektronicznych. Jeszcze w środę 7 mln ludzi było pozbawionych elektryczności, a to oznacza, że telewizyjne ogłoszenia polityczne nie są emitowane. Nie docierają również wiadomości wyborcze. Ważne jest więc, gdzie i kiedy dostawy energii elektrycznej zostaną przywrócone. Najczęściej jednak naprawy rozpoczynają się w dużych miastach, co faworyzuje Baracka Obamę. Z uwagi na wielkie sprzątanie, trudności transportowe i braki w dopływie prądu frekwencja wyborcza będzie z pewnością mniejsza. I z tego może się cieszyć Mitt Romney. Dariusz Wiśniewski Korespondencja z Chicago Gdy cztery lata temu, podczas kampanii prezydenckiej, Barack Obama mówił, że nie ma „czerwonych” i „niebieskich” stanów (republikańskich i demokratycznych), są tylko Stany Zjednoczone Ameryki, miał na myśli solidarność społeczną. Ta piękna wizja – wtedy przyjęta z ogromnym entuzjazmem – nie doczekała się realizacji. Dzisiaj przepaść pomiędzy biednymi i bogatymi osiągnęła rekordową głębokość, a możliwość awansu z niższej grupy społecznej do wyższej (social mobility) znacznie się zmniejszyła. Amerykanie są podzieleni nie tylko ze względu na status majątkowy, ale również ze względu na dostęp do edukacji i kultury oraz prawo do ochrony zdrowia. Ktokolwiek zostanie prezydentem, będzie rządził mocno podzielonym społeczeństwem. Ile miejsca dla rządu Podział ideologiczny jest najbardziej widoczny w kwestii roli rządu. Republikanin Mitt Romney wierzy, że mały rząd jest efektywniejszy, natomiast rozbudowany krępuje działalność gospodarczą i odbiera wolność obywatelom poprzez interwencjonizm, nadmierne regulacje oraz przyznawanie przywilejów wielu grupom społecznym. Według Romneya, „socjalistyczna” koncepcja Obamy, po pierwsze, powoduje rozrost agencji rządowych, potrzebujących w konsekwencji coraz więcej pieniędzy od podatnika, po drugie, osłabia konkurencję i spowalnia wzrost gospodarczy. Romney jest za zmniejszeniem podatków właściwie wszystkim grupom, a lukę w budżecie chce zrównoważyć drastycznymi cięciami rządowych programów pomocy. Jako prezydent zamierza np. unieważnić Obamacare (ustawę o powszechnych ubezpieczeniach zdrowotnych) i poważnie zredukować Medicare i Medicaid (rządowe ubezpieczenia medyczne dla ludzi starszych i biednych). Jednocześnie chce rozbudować siły zbrojne, przeznaczając na ten cel znacznie więcej pieniędzy niż Obama (z 3,4% PKB do 4%). Prezydent twierdzi, że w ten sposób Romney nie może zredukować deficytu, a jego plan doprowadzi jedynie do kolejnych podatków dla klasy średniej. – To redystrybucja bogactwa od biednych do bogatych – ostrzega prezydent. Propozycja Romneya ma poparcie ogromnej części społeczeństwa. Amerykanie wiedzą, że wielu programów rządowych nie da się utrzymać na obecnym poziomie finansowania. Zresztą niektóre cięcia w wydatkach zostały już zaaprobowane przez Obamę. Wkrótce generacja baby boomers (z powojennego wyżu demograficznego) zacznie przechodzić na emeryturę i będą potrzebne dodatkowe pieniądze. Ponownie wzrosną więc podatki. Amerykanie oczekują zmiany i dlatego uważnie słuchają, co proponuje republikański kandydat. Tym bardziej że Romney ma reputację skutecznego biznesmena, wiedzącego, jak wypracować zyski (jego fortunę szacuje się na 250 mln dol., chociaż płaci 15% podatku od dochodu – znacznie mniej niż przeciętny Amerykanin płacący ok. 24%). – Wiem, jak stworzyć miejsca pracy i jak zrównoważyć budżet – twierdzi Romney. – Dokonałem tego jako gubernator stanu Massachusetts i jako szef finansowy komitetu olimpijskiego w Salt Lake City w 2002 r. Niech bogaci się dorzucą Argument gospodarczy jest najsilniejszym atutem Romneya. Amerykanie w większości są rozczarowani tym, jak Obama walczy z kryzysem. Bezrobocie wprawdzie nieco się zmniejszyło, do 8,2% (taki sam poziom miało, gdy Obama obejmował urząd), ale dlatego, że wiele osób zaprzestało szukania pracy i wypadło z systemu. Prawdziwą liczbę niepracujących ocenia się na ok. 11%. Amerykanie nadal tracą domy. Ponad 47 mln ludzi korzysta z food stamps – bonów żywnościowych. Cięcia podatkowe mogą być więc najlepszym sposobem stymulującym gospodarkę. Pytanie tylko, czy w sytuacji kryzysu
Tagi:
Dariusz Wiśniewski