Dylemat więźnia

Wieczory z patarafką W ostatnim lipcowym numerze „Przeglądu” wydrukowano list pani Iwony Olszewskiej z Warszawy, proponujący listę „książek na wakacje”, z mojego punktu widzenia arcyciekawych. Znalazło się tam dobre słowo i dla mnie, ale nie o to teraz chodzi. Pani Iwona napisała m.in. „Jak można działać w polityce, podejmować decyzje, nie rozumiejąc np. „dylematu więźnia””. Ja dodam – nie rozumiejąc i zgoła nie znając, bo… ach, wiemy, o co chodzi. „Dylemat więźnia” i „teoria chaosu” to chyba dwie najmodniejsze koncepcje logiczne (?), ale obawiam się, że właśnie druga przekreśla i unieważnia pierwszą. Bo do „dylematu więźnia” niezbędna jest stabilność sytuacji, a „teoria chaosu” wprowadza tak wiele elementów, że o żadnej stabilności nawet pomyśleć nie sposób. Trochę trudno w niewielu słowach wyjaśnić, na czym „dylemat więźnia” polega. Załóżmy, że aresztowano dwóch podejrzanych o to samo przestępstwo i osadzono w dwóch różnych celach. Jeśli żaden z nich nie zdradzi współtowarzysza, to otrzymają niski wyrok. Trochę wyższy, jeżeli obaj zdradzą się nawzajem. Ale jeśli zdradzi jeden, to w ogóle może wyjść na wolność, ale drugi zostanie ukarany znacznie surowiej. Jeśli sytuacja się powtarza – na przykład wędrując od instancji do instancji – to staje się stabilna i powtarzalna, czyli iterowana. Jak powinien postąpić więzień, który wprawdzie nie wie, co teraz uczyni jego współtowarzysz, ale wie, co zrobił poprzednio? Problem został poruszony przez Roberta Axelroda, ale najlepszą strategię opracował psycholog Anatol Rapaport. Nazywa się ona „wet za wet” i polega na tym, że warto zaczynać od zaufania, a następnie decyzje powtarzać za towarzyszem, tzn. „wet za wet”. Czyli ani za wiele zaufania, ani za wiele zemsty. Cały dylemat ma już ogromną literaturę i bardzo liczne zastosowanie, na przykład Richard Dawkins w „Samolubnym genie” posłużył się nim do wyjaśnienia pewnych aspektów ewolucji biologicznej. Mary i John Gribbinowie w książce „Być człowiekiem. Ewolucyjne spojrzenie na ludzkość” podobnie, Karl Sagan także, i zresztą wielu innych. Jest to tak zwana gra o sumienie, czyli – mówiąc po ludzku – kompromisowa, obu przeciwnikom przynosząca trochę korzyści. Czy nawet bardzo dużo, ale wykluczająca absolutne zwycięstwo i absolutną klęską obu stron. Dylemat można stosować zarówno w małżeństwie, jak i w stosunkach między mocarstwami. Wynika z niego bezspornie wyższość współpracy nad konfliktem. Ale to wszystko wygląda najpiękniej w symulacjach komputerowych w praktycznym życiu z reguły tak wspaniale nie jest. Na ogół dajemy się ponosić emocjom ze swoją własną szkodą. A jeśli idzie o zastosowania biologiczne, to „wygrana” polega na tym, żeby mieć jak najwięcej potomstwa – u współczesnego człowieka wygląda to akurat odwrotnie; wyobraźmy sobie playboya, który z każdą poderwaną przez siebie dziewczyną miałby dziecko i w związku z tym biologicznym sukcesem musiałby płacić, powiedzmy, 500 alimentów… Słowem, wygrana biologiczna równałaby się jego katastrofie społecznej. Nie ma najmniejszej wątpliwości, że Amerykanie stosowali dylemat wielokrotnie i to od lat w swojej polityce – zresztą sam Axelrod jest politologiem – a że stosowali, nie jest żadną tajemnicą, bo sami o tym mówią. No i co, czy była to gwarancja sukcesu? W kilku sprawach tak, ale w innych, wcale licznych, już nie. Rzecz zasadnicza w tym, że dylemat wymaga sytuacji stabilnej, a taka może istnieć w matematyce, ale nie w życiu, gdzie wszystko ulega ustawicznym nieprzewidzianym i nieoczekiwanym zmianom. Jest jeszcze coś. Znam od wielu lat podstawy teorii gier i próbowałem ją stosować w praktyce. Jest to niby możliwe, kiedy już człowiek przebije się przez wszystkie „minimaxy” i „maximiny”. Tyle że oszacowanie „wygranych” i „przegranych” jest najzupełniej dowolne i polega na intuicji. Zawsze jest jakaś druga strona medalu, a ten medal ma niezliczoną liczbę stron. A jeśli już idzie o kształcenie polityków, to polecałbym pamiętniki kardynała Retza, który notabene też ostatecznie przegrał przez głupi przypadek, a był niewątpliwie politycznym geniuszem. Słowem – módl się i pracuj, a garb ci sam wyrośnie.   Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2001, 41/2001

Kategorie: Felietony