Ewentualna dymisja Leszka Millera z funkcji premiera może doprowadzić do wcześniejszych wyborów parlamentarnych
Wystarczyło, że Leszek Miller oświadczył, iż rezygnuje z funkcji szefa SLD, by natychmiast pojawiły się spekulacje o rychłej zmianie na stanowisku premiera. Czy takie rozwiązanie jest realne? Jakie przyniosłoby konsekwencje? Wszystko zależy od scenariusza wydarzeń najbliższej konwencji Sojuszu. Konwencji, która – wszystko na to wskazuje – nie będzie tylko zwykłym wyborem nowego przewodniczącego partii. W kuluarach mówi się, że może się zamienić w sondaż, który odpowie, kto ewentualnie byłby w stanie zastąpić Leszka Millera na stanowisku szefa rządu. Okazuje się jednak, że z punktu widzenia możliwości konstytucyjnych dymisja premiera oznaczałaby w zasadzie koniec rządów SLD, a co za tym idzie, wcześniejsze wybory. Dlaczego? Wariant pierwszy Można sobie wyobrazić, że Leszek Miller nie zaakceptuje wyboru nowego szefa Sojuszu i uzna, że współpraca z nim będzie niemożliwa. – Wówczas możemy być świadkami dymisji premiera – mówi prof. Wiesław Skrzydło, konstytucjonalista z UMCS w Lublinie. – W tej sytuacji decyzja o jej przyjęciu bądź odrzuceniu podlega ocenie głowy państwa. Tylko w tym jednym przypadku prezydent może bowiem odmówić przyjęcia dymisji. To jednak bardzo mało prawdopodobny scenariusz, zważywszy na obecną sytuację – ocenia prof. Skrzydło. Odwołanie premiera pociąga za sobą dymisję rządu. W takim wariancie prezydent powierza ustępującemu rządowi dalsze pełnienie obowiązków aż do czasu powołania nowej Rady Ministrów. Następnie desygnuje nowego kandydata na premiera. – Musiałaby to być osoba zdolna do zawiązania w Sejmie jakiejś większościowej koalicji. Wiadomo bowiem, że SLD nie ma wystarczającej większości, by samodzielnie sprawować władzę – mówi prof. Wiesław Skrzydło. Nowy premier ma obowiązekw ciągu 14 dni przedstawić Sejmowi swój program i zgłosić wniosek o udzielenie wotum zaufania. Do jego przyjęcia wymagana jest bezwzględna większość głosów w obecności co najmniej połowy ustawowej liczby posłów. Jeśli rząd nie uzyska wotum zaufania, dalsze działania podejmuje Sejm. W okresie 14 dni dokonuje wyboru premiera oraz proponowanych przez niego ministrów. Również w tym przypadku konieczna jest bezwzględna większość głosów w obecności co najmniej połowy ustawowej liczby posłów. Jeśli i ta możliwość się nie powiedzie, w trzecim już trybie powoływania rządu inicjatywa ponownie przechodzi w ręce prezydenta, który w ciągu 14 dni powołuje premiera, a na jego wniosek pozostałych członków rządu. Sejm udziela Radzie Ministrów wotum zaufania. Tym razem zwykłą większością głosów (większość głosów popierających wniosek wobec liczby głosów przeciwnych, głosy wstrzymujące się nie są brane pod uwagę). – Gdyby i ten wariant się nie powiódł, prezydent nie ma innego wyjścia, jak tylko rozwiązać Sejm i Senat oraz rozpisać nowe wybory parlamentarne. Ów stan rzeczy świadczy o głębokim kryzysie – tłumaczy prof. Skrzydło. Od dymisji premiera mija więc łącznie 70 dni, po czym sprawa zostaje przekazana w ręce wyborców. Wariant drugi Przynajmniej teoretycznie nie można też wykluczyć sytuacji, w której klub SLD pod wodzą nowego przewodniczącego opowie się przeciwko Leszkowi Millerowi i wystąpi z wotum nieufności. Inicjatywa ta jest charakterystyczna dla opozycji, która w ten sposób wyraża dezaprobatę dla polityki rządu. Teoretycznie jednak może to zrobić SLD. Zgłoszenie wniosku o wotum nieufności jest uzależnione od wielu warunków. Może go zgłosić co najmniej 46 posłów, wskazując jednocześnie imiennie nowego kandydata na premiera. Wniosek taki może być poddany pod głosowanie nie wcześniej niż po upływie siedmiu dni od daty jego zgłoszenia. Do jego przyjęcia wymagana jest większość ustawowej liczby posłów. W przypadku odrzucenia wniosku przez Sejm ponowna próba może być podejmowana dopiero po upływie trzech miesięcy. Czasowego ograniczenia nie stosuje się, gdy z wnioskiem wystąpi co najmniej 115 posłów. Tego typu rozwiązanie jest odpowiednikiem niemieckiego konstruktywnego wotum nieufności. Parlamentarna większość przeciwna dotychczasowej polityce rządu jest jednocześnie zdolna utworzyć i poprzeć nowy rząd. – Wątpię jednak, by nowy szef SLD zdecydował się na takie rozwiązanie. Będzie on sobie bowiem zdawał sprawę, że konstruktywne wotum nieufności wymaga większości ustawowej liczby posłów (231 osób) – komentuje prof. Skrzydło. W tej sytuacji niewiadomą jest także zachowanie opozycji, która chcąc spłatać figla, mogłaby się opowiedzieć po stronie Leszka Millera.