Na księgę pamiątkową dedykowaną szefowi ośrodka ochrony zabytków wydano z państwowej kasy co najmniej 100 tys. zł Czytelnicy „Przeglądu” znają historię tajemniczego zniknięcia wycenionej na 50 tys. dol. kamiennej rzeźby z parku w Dylewie i krótkotrwałego aresztowania żony profesora archeologii podejrzewanej o to, że sama ten ważący 1,5 tony zabytek rok wcześniej wywiozła w siną dal („P” z 9 grudnia ub.r.). Dziś do tej opowieści dopisujemy dalszy ciąg. Archeolog, który za wyciągnięcie żony z aresztu musiał zapłacić 100 tys. zł kaucji, jest dyrektorem Krajowego Ośrodka Badań i Dokumentacji Zabytków i podejrzewa, iż afera ze skradzioną rzeźbą miała powstrzymać jego nominację na to stanowisko. Była wiceminister kultury i zarazem generalny konserwator zabytków, Aleksandra Jakubowska, przyznaje, że gdyby posądzenie żony profesora o kradzież cennego obiektu nastąpiło wcześniej, jego nominacja na wysokiego urzędnika resortu musiałaby być wstrzymana, przynajmniej do wyjaśnienia sprawy. Przyzwyczajony do fotela Od lipca ub.r. oczekiwano zmian, zwłaszcza personalnych, w dwóch ośrodkach resortu kultury zajmujących się ochroną krajobrazu i ochroną zabytków. Jesienią pojawiła się koncepcja połączenia obu placówek pod jednym kierownictwem i sygnały o poszukiwaniu kandydata na szefa. W październiku dotychczasowi dyrektorzy ośrodków otrzymali od ministra Waldemara Dąbrowskiego odwołania, ale nie było jeszcze supernastępcy. W resorcie szukano kandydata. 7 listopada 2002 r. profesor archeologii Tomasz Mikocki wyjechał służbowo do Niemiec i miał tam pozostawać do 15 listopada, ale kiedy następnego dnia dopadła go telefonicznie wiceminister kultury Aleksandra Jakubowska i złożyła propozycję objęcia kierownictwa połączonej instytucji o nazwie Krajowy Ośrodek Badań i Dokumentacji Zabytków, zdecydował się wrócić wcześniej. Odebrał nominację, a po kolejnych trzech dniach w Ostródzie aresztowano jego żonę, też archeologa, pod kompromitującym zawodowo kryminalnym zarzutem. Smaczku tej sprawie dodało jeszcze wszczęte na prośbę min. Jakubowskiej poszukiwanie skradzionej rzeźby przez detektywa i posła Rutkowskiego. Rzeźba się nie znalazła, a śledztwo przeciwko żonie dyrektora po trzech tygodniach umorzono. Nowo mianowany dyrektor po powrocie z Ostródy zastał w swoim nowym gabinecie odwołanego poprzednika. Według niego, dr Andrzej Michałowski (to samo odnosi się do jego zastępczyni, Barbary Werner) miał zaprzestać pracy, ale nadal korzystał z samochodu służbowego i wydawał dyspozycje. Dyrektor Mikocki sam więc musiał poprosić dyrektora Michałowskiego o opuszczenie fotela. Kontrole i prasa w akcji Odwołany Andrzej Michałowski przyznaje, że po dymisji przychodził do firmy. Twierdzi, że nie otrzymał zakazu świadczenia pracy, dopiero nowy szef, prof. Mikocki, taki zakaz wydał. Na tym jednak gry i gierki związane z reorganizacją w narodowej instytucji ochrony i konserwacji zabytków się nie skończyły. Nowa placówka zatrudniała w sumie ponad 300 osób, a niektóre stanowiska w administracji się dublowały. Zaczął się więc proces porządkowania i grupowego zwalniania. Odeszło 50 osób, a pozostałych ogarnął strach. Dlatego trudno się doszukiwać przypadku w dwóch państwowych kontrolach, które teraz nawiedziły instytucję i jej dyrektora. Najpierw Państwowa Inspekcja Pracy, potem sanepid. Wreszcie jakiś sygnał trafił do prasy i do zabytkowego budynku przy ul. Szwoleżerów 9 zadzwoniły również dwie dziennikarki „Życia Warszawy”. W efekcie powstał głośny i nieco skandalizujący tekst „Monarcha budżetowy” o dr. Andrzeju Michałowskim, który zacytowały też inne media. Aneta Gawrońska, jedna z autorek opisu finansowej samowoli i feudalnych obyczajów panujących w rozwiązanej placówce, twierdzi, że gazeta otrzymała sygnał o tym, iż „źle się dzieje w dawnym Ośrodku Ochrony Zabytkowego Krajobrazu”. Co miało być źle i kto za to odpowiada, dziennikarki dowiedziały się na miejscu. A zobaczyły m.in. wydaną przez ośrodek księgę pamiątkową dedykowaną dyrektorowi, obrazy przedstawiające go w stroju faraona, barona, feudała, kasety wideo z nagraniami programów telewizyjnych z Andrzejem Michałowskim w roli głównej, a także rachunki na horrendalne sumy wydawane ze szczupłego budżetu. Dr Michałowski twierdzi, że księga pamiątkowa była znacznie tańsza, obrazy z faraonem itd. to wzory kart świątecznych wysyłanych do zaprzyjaźnionych instytucji, a kasety to programy popularyzujące zabytki co tydzień emitowane w telewizyjnej Dwójce. Dyrektor marnotrawny Prof. Tomasz Mikocki każdego dnia dowiaduje się czegoś nowego o sytuacji placówki, którą objął przed kilkoma miesiącami. Pojawiają się wierzyciele, którzy nie otrzymali pieniędzy za wykonane prace i końca tych
Tagi:
Bronisław Tumiłowicz