Lekkie ożywienie konferencyjno-kongresowe wśród rozproszonej lewicy, spowodowane zbliżającymi się wyborami do Parlamentu Europejskiego, jest z pewnością czymś pożytecznym, ale w wielu przypadkach niestety wydaje się mocno koniunkturalne. Obawiam się, że w działaniach tych brakuje perspektywy myślenia pięć lat do przodu i dominuje raczej personalna ambicja, żeby jeszcze tu i teraz gdzieś zaistnieć. Dziś jednak nie da się zbudować w Polsce silnej lewicy na zasadzie spotkania trzech panów z czwartym, którzy przy błogosławieństwie piątego powołają razem do spółki „nowe”, 23. ugrupowanie lewicowe, którego liderzy zmieszczą się na jednej kanapie, gdzie ujrzymy same stare twarze i mocno zużyte nazwiska. To nikogo nie przekona i nie będzie wiarygodne. Dlatego jeśli ktoś serio myśli o odbudowie ruchu lewicowego w Polsce, powinien się nastawić na długą i ciężką pracę od dołu, a nie na szybkie splendory i nagrody u góry. Karty w wyborach do Parlamentu Europejskiego w Polsce są już rozdane – trendy społeczne nie zmieniają się tak szybko. I to, czy z lewicowej listy (list?) wejdą dwie osoby, czy pięć, nie ma większego znaczenia dla przyszłości lewicy w Polsce. Oczywiście szkoda postępowej Europy, że musi z Polski otrzymywać tylko zaściankowych, nacjonalistycznych, konserwatywnych osobników z archaicznym myśleniem o świecie. Być może jednak bardziej to zachęci europejską lewicę do wsparcia postępowych środowisk w Polsce. Z powyższych powodów warto założyć, że pierwszym sprawdzianem dla tych, którzy po lewej stronie nastawiają się na długi marsz poprzez różne koleiny i pułapki, mogą być wybory samorządowe w 2010 r. Umiarkowany sukces lewicowych środowisk w kilku dużych miastach może oznaczać zdobycie przyczółków pomocnych w dalszych działaniach. Perspektywa oddolnego, silnie umocowanego w lokalnych środowiskach ruchu musi być ważna w kręgach lewicy z jeszcze jednego powodu: pokusa wyeliminowania na najbliższe 20 lat lewicy z życia publicznego jest na prawicowych salonach na tyle duża, że groźba zmiany konstytucji i ordynacji wyborczej do parlamentu na skutek porozumienia kręgów PO i PiS jest czymś realnym. Możliwość zdominowania w okolicach roku 2010 ogólnokrajowej polityki oraz administracji państwa przez PO przy udziale części środowisk obecnego PiS powinna już dziś zachęcić porozbijaną lewicę do myślenia i tworzenia odpowiedniej strategii. Nie miejmy złudzeń: PO tak samo jak PiS, jeśli będzie miała okazję zakopać lewicę w ziemi, zrobi to. Chyba że napotka społeczny opór. I niekoniecznie w parlamencie, lecz na poziomie społeczności lokalnych, inicjatyw obywatelskich i ruchów społecznych. Już teraz warto budować mocne lokalne przyczółki lewicy, które pozwolą zachować społeczne obszary niezależne od panowania prawicowej hegemonii. W Wielkiej Brytanii na początku lat 80. prawica pod kierunkiem Margaret Thatcher rozpoczęła konserwatywną kontrrewolucję (w tym samym czasie podobną politykę realizował w Stanach Zjednoczonych Ronald Reagan), która miała zniszczyć wszelkie lewicowe zdobycze – dążono do ograniczeń praw socjalnych, rozbijano ruch związkowy, próbowano grzebać lewicowe projekty. I choć dopiero upadek bloku wschodniego pozwolił zatriumfować konserwatywnym neoliberałom, to prawicowa fala zaczęła zalewać publiczną debatę i życie polityczne w Wielkiej Brytanii już w pierwszej połowie lat 80. Nacjonalistyczna histeria rozpętana przy okazji wojny o Falklandy oraz złamanie strajku angielskich górników w tym pomogły. Co zrobiła brytyjska lewica? Tworzyła silną przeciwwagę na poziomie lokalnym – inicjatywy obywatelskie, ruchy społeczne, organizacje pozaparlamentarne, no i wreszcie samorząd lokalny. To właśnie w Greater London Council (GLC – coś w stylu rady miejskiej Londynu) od 1981 r. dominowała lewica z Kenem Livingstonem (późniejszym merem Londynu) na czele. Aktywność samorządowej lewicy i skuteczne demaskowanie skutków działań brytyjskich konserwatystów (wzrost bezrobocia, obcinanie dotacji dla komunikacji publicznej etc.) irytowały brytyjski rząd do tego stopnia, że Thatcher widząc w GLC siedlisko lewaków, dążyła do jej likwidacji. Dopięła swego w 1986 r. – po politycznym sporze zlikwidowano GLC. Nie przeszkodziło to jednak czerwonemu Kenowi, który 14 lat później – pokonując potężne aparaty partyjne – został, jako kandydat niezależnej lewicy, merem Londynu na dwie kadencje. Warto korzystać z takich historycznych przykładów. W Polsce przez minione 20 lat lewica nie wypracowała własnej wizji lokalnego ładu. Różnica między lewicowym i prawicowym zarządzaniem miastem nie sprowadza się do kształtu