Natalka ważyła mniej niż pół torebki cukru, jej nóżka była długości wskazującego palca mamy – Poczułam bóle nie do zniesienia, mąż odwiózł mnie do szpitala dopiero po kilku godzinach, bo myślałam, że jeszcze za wcześnie, to był dopiero szósty miesiąc – opowiada Alicja, mama Natalii Skrudlik. – Wcześniej byłam dwa razy na podtrzymaniu ciąży. Tym razem lekarz nawrzeszczał na mnie, że tak późno się zgłosiłam. Przez cały dzień próbowaliśmy zatrzymać akcję porodową. Nie udało się. Natalka przyszła na świat o dziewiątej wieczorem w bielskim szpitalu. Ważyła mniej niż pół torebki cukru (480 g), mierzyła 32 cm. Nóżka była długości wskazującego palca jej mamy. Widziała ją przez kilkanaście sekund, potem dziecko zamknięto w inkubatorze i odwieziono na oddział intensywnej terapii do Katowic. Alicji obwiązano piersi i podano leki na wstrzymanie pokarmu. Pocieszano ją, że tak małe dziewczynki mają większe szanse przeżycia niż chłopcy… Już osiem kilo 15 lutego tego roku Natalia hucznie obchodziła swoje pierwsze urodziny. W Górnośląskim Centrum Zdrowia Dziecka i Matki w Katowicach przygotowano tort ze śmietaną i orzechami, prezenty (Natalii najbardziej przypadła do gustu żółta, pluszowa kaczuszka). Ci, którzy pamiętali maleńkiego noworodka – a zwłaszcza pielęgniarka, Barbara Michna, opiekująca się dzieckiem na intensywnej terapii – nie mogli wyjść z podziwu. Natalka ważyła ponad osiem kilogramów, niewiele mniej od rówieśników urodzonych w terminie. W tej chwili w Klinice Intensywnej Terapii i Patologii Noworodka leży w inkubatorach prawie 80 dzieci. Same kruszynki – dzieci ważące około kilograma. Toną w pampersach sięgających niektórym do szyi. Do rączek, nóżek, główek podłączone są przeróżne kabelki stymulujące i sprawdzające pracę organizmu. Dzieci karmi się przez sondę mlekiem matki lub sztucznym pokarmem. W każdym inkubatorze panuje inna temperatura, w zależności od wagi i stanu dziecka. Każda z pielęgniarek opiekuje się dwójką dzieci. Od południa na oddział mogą przychodzić mamy. Ich rola sprowadza się przede wszystkim do głaskania dziecka i dostarczania odciągniętego pokarmu kilka razy w ciągu dnia. Niektórzy rodzice wpadają na oryginalne pomysły kontaktowania się ze swym dzieciątkiem. Jedno słuchało przez kilka godzin dziennie muzyki poważnej, innemu mama czytała bajki. – Najbardziej boimy się, że możemy czegoś nie dopilnować, przeoczyć, nie zdążyć na czas – mówi pielęgniarka, Jola Jagoda. – Sprawdzam monitor co kilkanaście minut. Ważne jest kontrolowanie, jak działa układ pokarmowy i wydalniczy. W tym celu po pewnym czasie od karmienia przez sondę wyciąga się z żołądka resztki pokarmu, aby sprawdzić, ile dziecko wchłonęło. Ważymy też pampersy, żeby wiedzieć, czy dziecko nie oddaje zbyt dużo albo zbyt mało moczu w stosunku do przyjętej ilości pokarmu. Dzieci leżą w szpitalu aż do osiągnięcia wagi dwóch kilogramów. Serce jak orzeszek Natalia była pierwszym noworodkiem operowanym w nowo otwartym Centrum. – Po dwóch tygodniach dostaliśmy telegram. Byłam przerażona – wspomina Alicja. – Myślałam, że to koniec. Okazało się, że córeczka wymaga skomplikowanej operacji. Dowiedzieliśmy się, że często u nie donoszonych noworodków nie zamyka się tzw. przewód Botala, który łączy aortę z tętnicą płucną. Otwarty powoduje zły obieg krwi i zalewanie nią płuc. W takiej sytuacji była nasza córka. Operacji podjął się docent Marek Wites. Dziewczynka mieściła mu się w dłoni. – Zabieg u takiego małego dziecka wymaga specjalnego sprzętu, niezwykle cienkich i precyzyjnych narzędzi, silnych szkieł powiększających – mówi doc. Wites. – Jego żyły są cieńsze od włosa. Wystarczy jeden nieostrożny ruch, aby doprowadzić do krwotoku. Docent Marek Wites należy do niewielkiej w Polsce, około 20-osobowej grupy kardiochirurgów dziecięcych, którzy podejmują się najbardziej skomplikowanych i ryzykownych operacji. Niedawno do Centrum trafił pięcioletni chłopczyk z Kazachstanu z problemem naczyń wieńcowych. Jego rodzice są świadkami Jehowy i wymagali, aby operacja odbyła się bez konieczności transfuzji krwi. Docent uratował dziecku życie, mimo że wiele klinik z całej Europy odmówiło wykonania operacji. Teraz zgłaszają się kolejni mali pacjenci ze Wschodu. Niebawem na stół operacyjny trafi chłopczyk z Łotwy. Płacz,