Dziedzictwo narodowe Maryla – rozmowa z Marylą Rodowicz
Na dobre słowo nie każdego kolegę z branży stać, a jeśli chodzi o koleżanki – to w ogóle niemożliwe Dała pani czadu w Gdyni na sylwestra! Dla mnie sylwestrowa estrada to zabawa na całego, ale potem znęcali się nad panią styliści w telewizji śniadaniowej. To była prowokacja, kreacja artystyczna czy jeszcze coś innego? – Wszystko razem. Przede wszystkim hasło koncertu sylwestrowego brzmiało „Karnawał w Rio”. Śpiewałam piosenki latynoskie, stąd pomysł na kreację. Kostium zaproponowała mi stylistka Ania Zeman, a ja ochoczo się zgodziłam. Wiedziałam, że to będzie prowokacja, nie sądziłam jednak, że aż taka. Pisanie, że wystąpiłam goła, jest nieprawdą, pod sztucznym torsem byłam ubrana. Dla mnie to, co miałam na sobie, było żartem. W końcu to sylwester, a nie koncert w filharmonii. „Wszystko przez Marylę!”, usłyszałam przed laty od Krzysztofa Krawczyka, który właśnie nagrywał płytę z Bregoviciem. Nie daje pani o sobie zapomnieć fanom. Pisze, koncertuje, publikuje. – Krzysiek zawsze tak mówił i do tej pory powtarza: „Jak Maryla daje radę, ciągle coś nowego nagrywa, to ja nie mogę być gorszy”. I dodaje, że bardzo go mobilizuję taką postawą. Miłe. Bo na dobre słowo nie każdego kolegę z branży stać, a jeśli chodzi o koleżanki – to już w ogóle niemożliwe. Umilkły pewnie z wrażenia. Nadąża pani za tym, co się dzieje na świecie, nie stoi w miejscu, ma hity i nosa do tego, co w popie modne. Wydała pani „dzieła wszystkie Maryli Rodowicz” z piosenkami z kilku dekad, przekazała 15 kartonów prywatnego archiwum do Biblioteki Narodowej, a na dodatek opublikowała wywiad rzekę „Wariatka tańczy”. – Wszystkie najważniejsze historie mojego życia w nim opisałam. Wileńskie nastoletnie życie mojej mamy, uwięzienie jej w czasie okupacji, repatriację na Ziemie Odzyskane po wojnie, aresztowanie ojca, ich rozstanie. W tle jest zmieniająca się Polska. Bo ja mam tyle lat co powojenna Polska, która cały czas tu się przewija. To także losy wielu kresowiaków w trudnych, powojennych latach. Bez kompleksów mówi też pani o PRL i swojej karierze: podróżach od Syberii po Hawanę, od korytarzy Kremla po kluby Manhattanu. – Pisanie biografii ma sens tylko wtedy, kiedy jest szczere. Cena szczerości Przeczytałam ostatnio naście książek firmowanych przez VIP-y, celebrytów, gwiazdy i przyznaję, że pani jest najszczersza. Nie tylko dlatego, że dużo tu nazwisk. – Jestem otwarta, zawsze taka byłam; również krytyczna wobec siebie. Za szczerość się płaci. Jak wysoka jest ta cena? – Paru wrogów, ale akurat ci opisani przeze mnie koledzy i tak nigdy nie byli wobec mnie przyjaźni. Pisze pani o narzeczonych – Danielu Olbrychskim, który nie umiał ładnie się rozstać, czy Andrzeju Jaroszewiczu, synu ówczesnego premiera PRL: „Zostawił mnie po dwóch tygodniach. A ja oczywiście byłam zakochana i cierpiałam”. – Wolę pamiętać miłe chwile. Nie udaje pani świętej: „Kiedyś w NRD, po koncercie, zawalczyłam w barze z moją chórzystką o pewnego wysokiego, bardzo przystojnego faceta o niebieskich oczach. Niestety, zakochał się we mnie, a ja już następnego dnia nie byłam nim zainteresowana. Zresztą od razu zraził mnie do siebie, składając ubranie w kostkę (śmiech). Poza tym nosił kalesony”. Jak rodzina reaguje na takie opisy? – Mąż jeszcze nie czytał, dzieci są wyrozumiałe, mama powiedziała, że książka jest podwórkowa. To podwórko z górnej półki. Żoliborskiej. Szczerze odsłania pani własne słabości. Wyznała pani: „Nie dźwignęłam tego utworu, nie dałam rady z wysokimi dźwiękami” (chodziło o piosenkę Katarzyny Gärtner „Hej, dzień się budzi”). Na festiwalu w Sopocie zaśpiewał ją ktoś inny. – Dlaczego nie przyznawać się do swoich słabości? Jestem tylko człowiekiem, który popełnia błędy. Zresztą zawsze tak miałam, że porywałam się na przedsięwzięcia trudne i czasami nie dawałam rady. Bywa pani okrutna też dla osób opisywanych z nazwiska. Są anegdoty o znanych z branży Krystynie P. i Andrzeju R. za donosy oraz inne świństwa. Są pyszne opowiastki o świńskim blondynie, szantażyście i beztalenciu z Polskich Nagrań, o muzykach nadużywających alkoholu, nieuczciwym adoratorze, fotografie. Nie boi się pani kłopotów? – A jakich? Tak było. Są świadkowie, koledzy, którzy ze mną występowali. Historyjki o Rosiewiczu i pani Prońko przytaczałam w poprzedniej książce, dla nich to nic nowego. Wracam do niektórych wątków, bo każdy człowiek ma jedną biografię. Nie mogłam tego wymazać. To fakty, już raz opisane. Żadna sensacja.