Polską specjalnością jest absencja wyborcza. To wina nas czy polityków? W polskich wyborach jedno jest pewne – wyborcza absencja, jej wysoki poziom. Polska demokracja, od swych początków charakteryzuje się niewielką i systematycznie malejącą frekwencją. Coraz mniej ludzi fatyguje się do wyborów. Dlaczego tak się dzieje? Czy to groźne, czy też nie? Jak temu przeciwdziałać? Dlaczego nie chodzą? To pytanie jest najważniejsze: dlaczego Polacy nie chodzą do wyborów? W Polsce 50-procentowa frekwencja jest uważana za przyzwoitą, wyższej niż 72-procentowa w III RP nie było (druga tura wyborów prezydenckich w 1995 r.). Na tle Czechów, Słowaków, także Węgrów, bierność Polaków rzuca się w oczy. Na tę bierność składa się kilka przyczyn. Polacy, co chętnie podkreśla prof. Janusz Czapiński, są społeczeństwem mało obywatelskim, nieufnym. Mało kto z nas angażuje się w działania organizacji pozarządowych, nie ufamy sobie nawzajem, nie ufamy rządzącym, posądzamy ich o złe intencje. Taki bagaż mieliśmy na progu III RP, a III RP większość naszych fobii pogłębiła. Owszem, Polacy są zadowoleni z demokracji i uważają ją za najlepszy z możliwych ustrojów, wysoko sobie cenią obywatelską broń w postaci kartki wyborczej. Ale to wszystko pozostaje w sferze teorii, bo w praktyce po prostu do wyborów nie chodzą. Ta grupa absencjonistów została już opisana. Składają się nań ci, którzy z zasady polityką się nie interesują. Tacy ludzie są w każdym kraju, to około 10% wyborców. Część obywateli nie idzie na wybory z innego powodu – są przekonani, że ich głos i tak nic nie zmieni, więc szkoda fatygi. Ta grupa systematycznie w Polsce rośnie, w kolejnych badaniach rośnie bowiem odsetek przekonanych, że ich wpływ na sprawy krajowy jest żaden lub niewielki. I IV RP nic tu nie zmieniła. Część wyborców rezygnuje ze spaceru do punktu wyborczego, bo uważa, że nie wie, na kogo głosować, albo nie ma na kogo oddać głosu. To elektorat zagubionych. Albo też elektorat zapracowanych – tak zajęci są swoją pracą, swoimi problemami, że już dawno przestali śledzić na bieżąco wydarzenia, więc teraz, gdy włączają telewizor, większość informacji jest dla nich mało zrozumiała. No i ostatnią grupą są rozczarowani – oni oddali kiedyś głos na swoje ugrupowanie, ale to ugrupowanie zdradziło ich nadzieje. Oni więc nie chcą przeżywać czegoś podobnego jeszcze raz. Druga strona polityki I im, i tym wszystkim, którzy nie chodzą do wyborów, polskie życie publiczne nieustająco dostarcza argumentów na potwierdzenie tezy, że do wyborów chodzić nie warto. To specyfika ogólnoświatowa i specyfika polska. Rzeczywistość stała się bowiem tak skomplikowana, a rozstrzyganie najważniejszych decyzji wymaga tak olbrzymiej wiedzy, że nie tylko przeciętny obywatel, ale nawet osoby śledzące wydarzenia w tym wszystkim się gubią. Oto więc specyfika współczesnej, rozwiniętej demokracji – coraz bardziej skomplikowane problemy, których nie sposób wyborcom wytłumaczyć. Więc, w zamian, serwuje się im tematy zastępcze i coraz bardziej prymitywną propagandę wyborczą. W myśl prostej zasady – jeżeli dwoje ludzi spiera się w jakiejś sprawie, o której nie mam pojęcia, wówczas rację przyznam temu, kto mówi bardziej pewnym tonem, bardziej obrazowo, jest sympatyczniejszy. Kto lepiej prezentuje się w mediach. Na ten trend nakłada się polska specyfika. W Polsce, po pierwsze, nastąpiło załamanie zaufania do polityków. Zbyt wiele mieliśmy w ostatnich latach afer, awantur, niewyjaśnionych spraw, niezrealizowanych obietnic. Poza tym, logika walki politycznej sprawiła, że nie tylko nie dyskutuje się o najważniejszych sprawach, a w zamian Polaków angażuje się w tematy zastępcze. Jest gorzej, bo równocześnie politycy, zamiast udowadniać swoją wyższość, prezentując lepsze argumenty, walczą, ciągnąc rywali w dół. Paszkwilanctwo jest stałym, wręcz dominującym elementem życia publicznego. A dziś, dodatkowo, osoby najbardziej czynne w rzucaniu oskarżeń, okupują ławy rządowe, i nie tylko one. Kto w inwektywach przebija Jarosława Kaczyńskiego, bądź co bądź, najważniejszą osobę w państwie? IV Rzeczpospolita, choć elektorat PiS jest nią zachwycony, bo ma swój czas rewanżu, na pewno zbrzydziła do polityki kolejne tysiące ludzi. Dla Polaków polityka nie jest więc dyskusją o dobru wspólnym, docieraniem różnic, szukaniem wspólnym najlepszych rozwiązań. Polityka jest teatrem, w którym trwa wielkie przedstawienie – kto kogo obrazi, kto komu przypnie łatkę, kto kogo mocniej oskarży. Jest przedstawieniem z życia wyższych sfer,
Tagi:
Robert Walenciak