Nie byłoby naszego nowego bohatera, gdyby nie smażona wątróbka Imię Emmanuel oznacza “Posłany przez Boga”. Dalej już łatwo o mity. Oto z afrykańskiego kraju zjawia się młody, czarnoskóry chłopak, na którym wszyscy szybko się poznają. Na początku spełnia sny o mistrzostwie Polski warszawskiej Polonii. Potem wiceprezes PZPN, Zbigniew Boniek, doznaje olśnienia i wpada na pomysł, żeby przed zbliżającymi się meczami eliminacyjnymi naszej reprezentacji wystąpić do Prezydenta RP o nadanie mu naszego obywatelstwa. Chłopak zaczyna występować w reprezentacji, z niewyraźnego dotąd zespołu czyni przekonującego zwycięzcę meczu z Ukrainą w Kijowie, a na końcu zbawia cały polski futbol. Dostawa z Afryki – Przychodzę kiedyś do pokoju hotelowego, a tam leży na łóżku murzyński piłkarz, którego mieliśmy testować – wspomina Bogusław Kaczmarek, który jako jeden z pierwszych zaczął wstawiać do gry piłkarzy z Afryki. – Wkoło skórki od bananów i puszki piwa. Zjadł tego i wypił cała masę. Ich kariery w Polsce toczyły się różnie, na ogół wcale nie robili nad Wisłą wielkiej kariery, albo szybko wyjeżdżali. Rzadko do lepszych klubów. Koszmarem była dla nich zima i jedzenie. Na szczęście, Olisadebe zamówił sobie kiedyś, trochę przez przypadek, smażoną wątróbkę. Do dziś to jego jedna z ulubionych potraw. Biorąc pod uwagę skalę zjawiska, można by dojść do kilku zaskakujących wniosków. Liczba piłkarzy sprowadzanych do Polski “z czołowych drużyn” pozwala przypuszczać, że te drużyny przestały już istnieć, bo w zasadzie nikt tam już nie został. Ligowy sezon w Ghanie, Kamerunie czy Nigerii nie może trwać dłużej niż dwa tygodnie, a w roku gra się kilkadziesiąt sezonów. Co drugi piłkarz to bowiem “król strzelców ligi”. Każda z reprezentacji liczy tam w podstawowym składzie nie jedenastu zawodników, ale około stu, ponieważ niemal wszyscy sprowadzani to “podstawowi gracze” drużyny narodowej, olimpijskiej lub w najgorszym wypadku – młodzieżowej. Emmanuela Olisadebe sprowadził do Polski Ryszard Szuster. – Olisadebe od razu zwracał uwagę ogromnym talentem. U nas sprowadzaniem piłkarzy z Afryki zajmuje się wielu ludzi, bo określenie niektórych z nich mianem menedżerów byłoby przesadą. Odbywa się to więc w taki sposób, w jaki się odbywa. Ktoś kogoś wypatrzy gdzieś na szkolnym boisku, albo na ulicy i już go ciągnie do Polski. Załatwia mu lewe papiery z amatorskich klubów, lewe certyfikaty, dorabia metrykę, dodaje osiągnięcia, a kosztuje go to tyle, co bilet lotniczy. Do klubów trafia po kilku zawodników, po czym często okazuje się, że nie bardzo potrafią grać w piłkę. Ale to atrakcja i w dodatku tania. W Kietrzu prezes tak kupił sobie piłkarza za cztery tysiące dolarów. Zagrał trzy mecze i koniec. Kolejny przykład – Płock. Adam Topolski pojechał z prezesem do Nigerii przywieźć drugiego Olisadebe, a z kilku sprowadzonych zawodników może jeden jakoś będzie się nadal mieścił w składzie. Nie tak dawno temu w Stomilu i Polonii próbowano sprzedać chłopaka, którego reklamowano jako reprezentanta Nigerii. Nazwisko miał rzeczywiście identyczne, problem polegał na tym, że tak w ogóle to nie dość, że pochodził z Kamerunu, to jeszcze był kiepściutkim piłkarzem. Olisadebe otrzymał obywatelstwo w lipcu br. Tymczasem jeszcze w grudniu ub.r. podjęte zostały działania przygotowawcze. Z PZPN do federacji nigeryjskiej wysłano faks z prośbą o informacje dotyczące Olisadebe. Przede wszystkim chodziło o to, by ustalić, czy nie zdarzyło mu się zagrać choćby w jednym meczu którejś z reprezentacji Nigerii. Bo gdyby zagrał, to – zgodnie z przepisami FIFA – nie mógłby już wystąpić w jakiejkolwiek innej drużynie narodowej. Prezes PZPN, Michał Listkiewicz, potwierdza fakt podjęcia działań przez polski związek jeszcze w ubiegłym roku. – Braliśmy pod uwagę, że Olisadebe będzie mógł w przyszłości przydać się polskiej reprezentacji. Z Nigerii nie otrzymaliśmy jednak żadnej odpowiedzi. Do dziś. Skierowaliśmy pisma do Konfederacji Afrykańskiej i FIFA. Kiedy uzyskaliśmy potwierdzenie, że Olisadebe nie grał wcześniej w żadnej z reprezentacji nigeryjskich, mogliśmy podjąć następne kroki. Kiedyś przegapiona została sprawa Wosza (występujący w RFN Dariusz Wosz wyjechał jako piętnastolatek, przyjął obywatelstwo niemieckie, a ponieważ zaliczył występy w reprezentacji Niemiec, nie może grać w polskiej drużynie narodowej – przyp. M.N.), teraz tego bardzo pilnujemy. Euzebiusz Smolarek, utalentowany syn Włodzimierza Smolarka, gra w Holandii, ale zadbaliśmy już o to, by miał za sobą występ w reprezentacji Polski juniorów.
Tagi:
Mirosław Nowak