Dzień Raua

Dzień Raua

Za parę dni minister Zbigniew Rau, człowiek słabego zdrowia, lecz wielkich zamiarów, będzie świętował 68. urodziny. Balu w MSZ z tej okazji nikt nie oczekuje. Choć w Łodzi może być wesoło. Rau bowiem, człowiek z miasta włókniarek i były wojewoda łódzki, pamięta, skąd przyszedł, wie, że MSZ to w jego życiu epizod, więc przede wszystkim dba o swoje miasto. To jego priorytet. O tym, że ściąga z urzędu wojewódzkiego i z Uniwersytetu Łódzkiego ludzi do ministerstwa, pisaliśmy całkiem niedawno. Ale to przecież nie koniec. Na początku grudnia odbywały się w Polsce obrady Zgromadzenia Parlamentarnego OBWE. A gdzie się odbywały? Oczywiście w Łodzi, w gmachu pięknie zrewitalizowanej dawnej elektrociepłowni EC1 oraz w salach konferencyjnych dworca Łódź Fabryczna. To było udane wydarzenie, dobrze, że nie wszystko odbywa się w Warszawie. Ale dlaczego nie w Krakowie, Wrocławiu czy Poznaniu? Ha! W tej sprawie zapowiada się też ciąg dalszy. Mówi się w MSZ o kolejnym pomyśle ministra, już mającym swoją nazwę – delokacja komórek ministerstwa. Otóż jest idea, by niektóre komórki organizacyjne resortu przenieść z Warszawy w inne miejsca w Polsce. To znaczy do Łodzi. Tam mogłyby zostać przeniesione np. sprawy konsularne czy te, które nie wymagają bezpośredniego kontaktu z szefostwem. Czas pandemii i pracy zdalnej pokazał, że wiele działań można prowadzić nie tylko w Warszawie. Delokacja mogłaby być odpowiedzią na kłopoty z powierzchnią biurową. A przede wszystkim pięknym gestem – oto Zbigniew Rau wprowadza MSZ do Łodzi! Dla miasta to prestiż, zarobek, no i ciekawe miejsca pracy, bo nie każdy będzie chciał przenosić się tam ze stolicy. Jeżeli ten plan się ziści, Rau będzie miał powód do świętowania. Ale i tak nie idzie mu źle. Kilka drobnych sukcesów już może sobie zapisać na konto. Przede wszystkim wybił się na niepodległość i takie postacie jak prezydent Duda czy premier Morawiecki nie robią na nim wielkiego wrażenia. Gra swoje, ma oparcie w prezesie Kaczyńskim, który swego czasu odwiedził go w MSZ, więc co mu inni mogą narzucić? Na pewno ucieszyło go, że z ministerstwa odszedł Marcin Przydacz. Bo tajemnicą poliszynela było, że Rau nie znosi młodych wiceministrów, Przydacza i Jabłońskiego, za ich powierzchowną wiedzę i parcie na szkło. To chyba zresztą cecha, którą przyniósł z uniwersytetu – profesorowie nie znoszą niedouczonych, ale przemądrzałych doktorów. Rau zrealizował też, czym zapunktował w PiS, wielkie marzenie prawicy – mianowicie wyrzucił z MSZ ostatnich absolwentów MGIMO. Było ich jeszcze ok. 30, teraz nie ma żadnego. Może wrócą, bo część z nich oddała sprawy do sądu, ale kiedy? W każdym razie urzędnicy dworują sobie po kątach, że po tej czystce ma być następna – po resortowym korytarzu poszła wieść, że teraz ma przyjść kolej na tych, którzy dyplom uzyskali przed rokiem 1990, czyli w Polsce Ludowej. Nikt nie chce czekać, aż wejdą w wiek emerytalny. Mają zatem być zwalniani. Wszyscy. Jako skażeni komunistycznym nauczaniem. A ostatnim z tej grupy ma być Zbigniew Rau. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 05/2023, 2023

Kategorie: Aktualne, Kronika Dobrej Zmiany