Obecne pokolenia młodych są dużo mądrzejsze, niż myślimy Ari Folman – izraelski reżyser i scenarzysta filmowy. Jego rodzice pochodzą z Polski. Uznanie przyniósł mu „Walc z Baszirem”, nagrodzony Złotym Globem i nominowany do Oscara. Głośno było też o „Kongresie”, opartym na motywach opowiadania Stanisława Lema. W 2009 r. „Dziennik Anne Frank”, jedno z najważniejszych świadectw Holokaustu, wpisany został przez UNESCO na listę najbardziej wartościowych dokumentów świata. Tymczasem wciąż słychać głosy negujące Holokaust, na całym świecie rośnie w siłę radykalna prawica. Czy właśnie dlatego pamięć o tej historii jest tak ważna? – Szczerze mówiąc, to temat, nad którym nie chciałbym specjalnie się rozwodzić. Z bardzo prostego powodu. Trudno w ogóle komentować to, że ktokolwiek może wpaść na pomysł negowania Holokaustu. To kompletny idiotyzm. Uważam, że już samo udzielenie głosu grupie prawicowych świrów otwiera dyskusję i daje im pole do „popisu”. Nie możemy tego robić, bo wtedy w pewnym sensie to legitymizujemy. Przypomina mi to sytuację z Donaldem Trumpem, który jako prezydent Stanów Zjednoczonych bez poczucia jakiejkolwiek żenady publicznie opowiadał mnóstwo bzdur i szkodliwych rzeczy. W pewnym momencie Amerykanie doszli jednak do wniosku, że miarka się przebrała i więcej tego nie wytrzymają. Dokonali innego wyboru. Wiele prawdy jest w stwierdzeniu, że jeśli damy głos ludziom reprezentującym radykalne, najczęściej głupie poglądy, stworzy się pole do dyskusji, dywagacji, sporów. Dlatego wolę o tym w ogóle nie mówić. Podkreślę to z całą mocą: negowanie Holokaustu jest tak głupie, że nie warto nawet nad tym się pochylać. Pana film nie jest typową adaptacją, wpleciony wątek kryzysu uchodźczego sprawia, że to pewien rodzaj pomostu między przeszłością a teraźniejszością. Nie wyciągamy lekcji z historii i wciąż popełniamy te same błędy? – To była najważniejsza idea stojąca za tym filmem. Literacki „Dziennik Anne Frank” jest ponadczasowym symbolem wolności, dlatego właśnie wątek uchodźczy wydaje mi się w tym filmie odpowiedni. Zresztą wystarczy spojrzeć na dziedzictwo tytułowej bohaterki. Pomijam już wszelkie instytucje, które nazywane są jej imieniem, ale trzeba pamiętać, co działo się z samym tekstem. Nie zostałby on wydany, gdyby nie jej ojciec, Otto Frank. Mężczyzna, który po wojnie wiódł bardzo pokorne, spokojne życie. Pieniądze, które uzyskano ze sprzedaży kilkudziesięciu milionów egzemplarzy, zawsze wspierały dzieci będące ofiarami wojny. Trafiały do UNICEF czy innych organizacji pomagających najmłodszym, którzy przebywali na terenach objętych konfliktem zbrojnym. Bo kiedy pomyśli się o wojnie, bez względu na to, jakie są jej przyczyny – polityczne czy religijne – właśnie dzieci zawsze są jej największymi ofiarami. One przecież nie wybierały miejsca, w którym się urodziły. Jedną z takich instytucji, ważną w kontekście tego filmu, jest Fundacja Anne Frank, którą Otto Frank założył pod koniec lat 50. XX w. – Fundacja zgłosiła się do mnie z propozycją zrealizowania animowanej adaptacji tej historii, która byłaby przeznaczona dla dzieci. Od tego wszystko się zaczęło. Czułem jednak, że nie chcę po raz kolejny opowiadać o tym w klasyczny sposób. Szukałem jakiegoś klucza, wytrychu, innych wymiarów, płynących z losów Anne Frank. W jej pamiętniku trafiłem na opis stworzenia Kitty, wyimaginowanej przyjaciółki, do której Anne kierowała swoje wpisy. Stopniowo docierało do mnie, że to ona może być główną bohaterką filmu. Zależało mi na postaci, która dobrze odda alter ego Anne. Kogoś, kim pewnie byłaby, gdyby nie pozostawała w uwięzieniu. Od początku myślał pan o tym filmie jako o projekcie dla dzieci? – Nawet nie tyle dla dzieci, ile dla dziesięcioletniego dziecka. Uważam, że zwłaszcza obecne pokolenia młodych są dużo mądrzejsze, niż myślimy. Jednocześnie niełatwo im się skoncentrować, bo wokół siebie mają mnóstwo rozpraszaczy. Zdecydowanie trudniej im dziś przeczytać grubą, przeszło 300-stronicową książkę. A szkoda, bo uważam, że „Dziennik Anne Frank” to owoc pracy geniusza. Pod względem artystycznym, literackim to arcydzieło o głębokim humanistycznym wymiarze. Dziecku zdecydowanie łatwiej dzisiaj przyswoić powieść graficzną, dlatego wraz z Davidem Polonskym na nią przełożyliśmy historię Anne Frank. Jeśli po tej lekturze będzie zaintrygowane do tego stopnia, że sięgnie po oryginalną książkę, będę miał poczucie dobrze wypełnionej misji. Czy to duże wyzwanie zrobić film dla dziesięcioletniego dziecka, podejmujący jednak
Tagi:
amerykańska polityka, Anne Frank, arthouse, David Polonsky, Donald Trump, Dziennik Anne Frank, Fundacja Anne Frank, Gdzie jest Anne Frank, historia, Holocaust, Holokaust, II Wojna Światowa, Izrael, kino, kino artystyczne, kino europejskie, kino izraelskie, kultura, literatura, ludobójstwo, naziści, negacjonizm, neonazizm, okupacja niemiecka, Otto Frank, reżyserowie filmowi, skrajna prawica, Stanisław Lem, sztuka, UNESCO, UNICEF, USA, wywiady, zbrodnie przeciwko ludzkości, Złote Globy, Żydzi