Dziennikarz w szatach czarnowidza

Dziennikarz w szatach czarnowidza

Henryka Bochniarz, prezydent Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych, polemizuje z red. Walenciakiem Nie po raz pierwszy czytam tekst, z którym się nie zgadzam, bo opacznie – według mnie – interpretuje to, co wydaje się jasne, oczywiste, sprzyjające gospodarce, krajowi, rozwojowi. Mam na myśli tekst red. Roberta Walenciaka „Wicepremier w szatach liberała” („Przegląd” nr 47, z 23 listopada br.). Bardziej jednak od argumentów zadziwił mnie sposób ich przedstawienia, charakterystyczny dla debat w Polsce, którego poważne tytuły, a do takich zaliczam „Przegląd”, starały się unikać. Rozumiem, że można myśleć inaczej, niż myślą przedsiębiorcy, analitycy, ludzie życia gospodarczego o przekonaniach bliskich moim. Gotowa jestem zresztą zapoznawać się z tymi odmiennymi poglądami, zastanawiać się nad nimi. Dla debaty publicznej jest przecież wskazane, by spotykały się w niej różne oceny i opinie. A nad programem naprawy finansów publicznych autorstwa wicepremiera Jerzego Hausnera rozpoczyna się właśnie publiczna debata. Można się, przyznaję, nie zgadzać z niektórymi tezami programu. Można też odrzucać ów program w całości. Wypadałoby jednak taką postawę rzeczowo uzasadnić. Nie rozumiem jednak, dlaczego merytoryczną dyskusję zastępuje się stawianiem pytań: kto za tym stoi, co się za tym kryje i czy ktoś aby za dużo nie zyska? Zestaw argumentów zastępczych stosowanych w takich dyskursach jest znany i autor publikacji sięga po nie lekką ręką. Swoje zastrzeżenia do programu wspiera opiniami „ekspertów ekonomicznych, z którymi rozmawialiśmy”, „szefów firm, których pytaliśmy”, „jednego z uczestników takiego spotkania”, „jednego z jego współpracowników”. Przeciwnikami tych anonimowych autorytetów czyni „tzw. analityków”, którzy popierają plan Hausnera. Żadnych nazwisk, konkretów, spersonalizowanych opinii, na które się można powołać. Dlaczego popieram O reformie finansów publicznych mówi się od lat, jak trafnie zauważył autor. Gdyby jednak od lat, zamiast mówić, przygotowano i wprowadzono rozsądny program wydatków publicznych, prawdopodobnie bylibyśmy dziś w innym miejscu rozwoju, z gospodarką na zdrowych podstawach, bez widma finansowej katastrofy. Nie trzeba by wówczas sięgać po wypróbowane w populistycznych wystąpieniach argumenty o oszczędzaniu na biednych, bo nie trzeba by na nich oszczędzać. Ale tak się nie stało. Jeśli więc dziś pojawił się program, który może sprzyjać racjonalizacji finansów publicznych, co z czasem korzystnie wpłynie na rozwój kraju, czy trzeba na nim wieszać psy? Czy nie należy raczej podjąć dyskusji, która pozwalałaby na poprawienie tego, co na zmianę zasługuje, i zamiast doszukiwać się, kto za nim stoi, rozważyć, czy jego wprowadzenie służy gospodarce, czy też nie? Najważniejsza jednak jest odpowiedź na pytanie: czy jest jakieś inne wyjście, czy są możliwe inne scenariusze zapobieżenia kryzysowi finansów publicznych i jego wszystkim, narzuconym przez konstytucję i wymogi gospodarki, konsekwencjom? I czy można, po raz kolejny, niezbędne cięcia budżetowe odkładać, topiąc je w jałowych dyskusjach o podziale na biednych i bogatych? Otóż, moim zdaniem, program proponowanej racjonalizacji wydatków publicznych jest programem ostatniej szansy i nie ma alternatywy. Bo z pewnością nie jest alternatywą proponowanie podwyższania podatków zamiast ich obniżania, jeśli nie chcemy dzielić zasiłków i biedy, lecz oferować pracę i rozwój gospodarczy. Sekwencja, jaką proponują przedsiębiorcy, jest właśnie taka. Jeśli ktoś ma lepszy pomysł – niech go wreszcie przedstawi. Źródła nieszczęść Gdy konieczne stają się wyrzeczenia, dyżurnym chłopcem do bicia są banki i przedsiębiorcy. Autor wylicza, ile banki („polskie są tylko BGŻ, PKO BP i BGK, pozostałe – to oddziały banków zachodnich”) zarobią na obniżce CIT (którą, przypominam, zaproponował nie min. J. Hausner, lecz G. Kołodko): „1,2 mld zł. Za nic”. Oddziałów banków zagranicznych prawie w Polsce nie ma. Są natomiast banki polskie, które wśród swoich akcjonariuszy mają kapitał zagraniczny. Płacą w Polsce podatki i udzielają polskim podmiotom kredytów, bez których nie ma co myśleć o rozkręceniu gospodarki. Z tekstu red. Roberta Walenciaka można odnieść wrażenie, że nieszczęścia, jakie na kraj spadają: liberalizacja kodeksu pracy, obniżka podatków dla przedsiębiorstw, redukcja wydatków socjalnych, to między innymi efekt kontaktów premiera Millera i wicepremiera Hausnera z reprezentantami wielkiego biznesu. Rzeczywiście, od kilku miesięcy przedstawiciele najwyższych władz spotykają się regularnie z Radą Przedsiębiorczości, której dziś przewodniczy Andrzej Malinowski, prezydent KPP, skupiającą 12 organizacji biznesowych. Organizacje te, powstałe w różnych fazach lat 90., po okresie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2003, 50/2003

Kategorie: Opinie