Dziki rynek szkół językowych

Dziki rynek szkół językowych

Rear view of a puzzled businessman in front of a huge chalkboard written with the word hallo in different languages and colors. Opportunity for learning many languages for students.

Narzekają kursanci, narzekają lektorzy, a właściciele pilnują kasy – Czuję się oszukana – żali się 28-letnia Agata, która postanowiła podciągnąć swój angielski w jednej z wiodących szkół w Warszawie. – Pani z sekretariatu dała mi wybór: zapłacić od razu, biorąc kredyt w banku, z którym szkoła współpracuje, albo w ratach, płacąc na bieżąco. Zdecydowałam się na pierwszą opcję i do dziś spłacam kredyt, mimo że na kurs już nie chodzę. Agata zrezygnowała po dwóch miesiącach, bo musiała przestawić swój tygodniowy plan zajęć. Szkoła jednak po otrzymaniu od wspomnianego banku zapłaty za kurs nie poinformowała go o rezygnacji kursantki. Dlatego Agata związana jest kredytem, chociaż umowę ze szkołą rozwiązała. „Chciałbym ostrzec wszystkich przed tą szkołą! Przy podpisywaniu umowy jednocześnie podpiszecie umowę kredytową! Oczywiście przedstawiciel szkoły słowem o tym nie wspomni!”, ostrzega jeden z użytkowników forum na portalu www.ang.pl. „Jesteś związana umową kredytową z bankiem, o czym szkoła nie informuje cię (…) – dorzuca inna użytkowniczka tego samego forum. – Wiem coś o tym, bo sama padłam ich ofiarą. Dużo straconych nerwów, o pieniądzach nie wspomnę. Dodam jeszcze, że po kilku miesiącach nauki nic nie wyniosłam, bo poziom nauczania pozostawia wiele do życzenia”. Paweł za dwa semestry (120 godzin) kursu w innej warszawskiej szkole językowej zapłacił prawie 2 tys. zł. – Oczywiście umowę podpisujesz od razu. Cennika na stronie nie ma, bo oferują „indywidualne podejście”. Przez telefon też się nie dowiesz, ile cię to będzie kosztowało. Ale zapłaciłem, bo to chyba tak działa, że im więcej stawiają ci warunków, tym bardziej masz wrażenie, że wiedzą, co robią. To wrażenie nie trwa jednak długo. – Testy poziomujące to fikcja – skarży się Paweł. – Rozwiązujesz test, potem jest indywidualna rozmowa z lektorem, cała szopka. A na końcu trafiasz do grupy, gdzie połowa kursantów nie rozumie poleceń lektora, a druga połowa się nudzi, bo za łatwo. Do tego w ciągu semestru cały czas ktoś rezygnuje z zajęć albo dochodzą nowe osoby, więc nauczyciel musi je wdrożyć – rzecz jasna kosztem innych uczestników. Rynek szkół językowych się rozrasta. Według bazy portalu www.studentnews.pl jest ich w Polsce ponad 1,2 tys., jednak to dane dalece niekompletne. – My znajdujemy tylko te szkoły, których oferta jest adresowana do studentów w dużych miastach akademickich – mówi Sergiusz Dobosz, administrator portalu. – Nie wiemy, ile szkół językowych działa ogółem. Tym trudniej to policzyć, że co roku kolejne powstają i znikają, a założenie szkoły języków obcych nie wymaga żadnych specjalnych dokumentów ani zezwoleń – poza tymi, które obowiązują przy zakładaniu każdej innej działalności gospodarczej. Wynika z tego, że właścicielem szkoły językowej może zostać teoretycznie każdy, a to, czy będzie czerpał z tego zyski, zależy od tych samych czynników, które decydują o powodzeniu innych firm, czyli od zaufania konsumentów. Nie istnieje zatem żadna odgórna regulacja co do kwalifikacji właścicieli i lektorów szkół językowych. A kursanci kierują się przede wszystkim ceną, porą kursów oraz odległością od miejsca zamieszkania. Biznes edukacyjny W większych miastach, gdzie wybór jest duży, dochodzi jeszcze prestiż placówki. Ten jednak bywa budowany na strategiach marketingowych oraz reklamie z mnóstwem wykrzykników i „gwarancji”: „Zapisz się teraz, a otrzymasz 20% zniżki!”, „599 zł tylko do 15 września!”, „Gwarantujemy ci sukces!”. Adam, 36 lat: – Wypełniłem test na stronie internetowej i niedługo potem zostałem zaproszony telefonicznie na przedstawienie oferty. Po zrobieniu testu określającego poziom zostałem skierowany do „konsultanta do spraw językowych”, który zaczął rozmowę ze mną od pytania, czym się zajmuję i ile jestem gotowy zapłacić za kurs angielskiego miesięcznie. Później było jeszcze gorzej – rysowanie jakichś wykresów, przekonywanie, że ich szkoła jest najlepsza, próba wymuszenia na mnie podpisu pod umową, która zobowiązywałaby mnie do uczestniczenia w kursie przez półtora roku. Do tego sztuczki marketingowe – mam się zdecydować do końca tygodnia, bo ceny pójdą w górę, zostało im ostatnie miejsce na liście i dlatego mam taniej. Do haseł pomagających wybić się na konkurencyjnym rynku zaliczyć można również „indywidualne podejście do uczniów”, „szybkie efekty” czy „innowacyjne metody”. Jedna z najbardziej znanych szkół deklaruje na stronie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2018, 38/2018

Kategorie: Kraj