W sumie to zastanawiające, że tzw. rekonstrukcja rządu, jego przebudowa, w 40-milionowym europejskim kraju nie wywołuje specjalnych poruszeń, analiz, konieczności skomentowania, uznania bądź krytyki. Jakbyśmy pogodzili się z tym, że prezes Polski jest jeden, a reszta to przypisy petitem (dla tych, którzy nie kochają tak jak ja sztuki drukarskiej, dopowiem, że petit to rozmiar czcionki drukarskiej o wielkości ośmiu punktów – czyli niewielkiej). Jest jeden wyjątek. I nie jest nim wszechmądry Gowin, który w tym losowaniu trafił na resort pracy, choć niemal równie dobrze mógł na cokolwiek innego – tu lista pozaabsurdalnej niekompetencji i nieprzygotowania do pełnionej funkcji obowiązuje już od dawna. To po prostu człowiek, który z zawodu jest i będzie ministrem, a czego – nie ma już najmniejszego znaczenia, bo stoi za nim kilkunastu posłów. Nie jest to także rumianozłowrogość ministra sprawiedliwości, który podobno był rozsadnikiem poprzedniego rządu Mateusza Morawieckiego i być może taka jego rola – czekanie. Jarosław „Polskę zbaw” też czekał na stanowisko mesjasza polskiej prawicy kilka dekad – i się doczekał. I tak dalej, i bez końca, czy ich, tych ministrów, jest 10, czy 40, nie ma co gadać. Mogę wyjaśnić, dlaczego wicepremierem został nadprezes, który – w przeciwieństwie do swojego pomazańca na prezydenckim stolcu – naprawdę się uczy, bo widać, że się nauczył. Nadzorując Ministerstwo Sprawiedliwości i ministerstwa siłowe, będzie miał po prostu ustawowo uzasadniony dostęp do akt i dokumentów, do których i tak co prawda miał i ma dostęp, ale po najdłuższych rządach PiS ktoś mógłby chcieć go tym razem rozliczyć (w przeciwieństwie do tamtych chwil z lat 2005-2007, za które go nigdy nie rozliczono). Ale w tej koronie ministrów jest perła, perła, która wzbudza najżywsze reakcje i pomruk niedowierzania wymieszany z grozą, oburzeniem i poczuciem: „jakby nam kto w pysk strzelił”. To nowy minister edukacji i nauki, dotychczasowy poseł, wcześniej wojewoda lubelski, Przemysław Czarnek, który tytułowany jest profesorem, choć wszystkie szczeble akademickiej kariery zawdzięcza jednemu i temu samemu promotorowi, równocześnie współautorowi własnych prac. Ale marność kompetencji naukowych to nic w porównaniu do złotoustości powołanego najważniejszego „nauczyciela”. Od lat – wydawałoby się, jednak na marginesie politycznym – wykwitały co jakiś czas jego skandaliczne, nieakceptowalne wypowiedzi. Warto przypomnieć skromny wybór. Z zażenowaniem cytuję, ale zamykam oczy: „Brońmy nas przed ideologią LGBT i skończmy słuchać tych idiotyzmów o jakichś prawach człowieka czy jakiejś równości. Ci ludzie nie są równi ludziom normalnym i skończmy wreszcie z tą dyskusją”; „Pierwszego dziecka nie rodzi się w wieku 20-25 lat, tylko około trzydziestki. To ile tych dzieci można urodzić? Takie są konsekwencje, jeśli tłumaczy się kobiecie, że nie musi robić tego, do czego została przez Pana Boga powołana”; „Kobieta ma funkcję kreowania ogniska domowego. Uderzenie w rodzinę idzie zawsze przez kobietę i od tego jest feminizm, tzw. wyzwolenie kobiet, czyli walka z rodziną”; „Nie ma wątpliwości, że cała ta ideologia LGBT wyrastająca z neomarksizmu, a ten z marksizmu, pochodzi z tego samego korzenia co niemiecki narodowy socjalizm hitlerowski, który jest odpowiedzialny za wszelkie zło II wojny światowej, zniszczenie Warszawy i zamordowanie powstańców. Korzeń jest ten sam” (cytaty za „Gazetą Wyborczą” i OKO.press). W normalnej sytuacji dla kogoś takiego w europejskim kraju nie byłoby miejsca w żadnym zakamarku sceny publicznej. A w Polsce? Zostaje ministrem edukacji. Jest kością, którą rzuca nam Kaczyński, mistrz politycznej prowokacji. W każdym jego gabinecie (bo nigdy nie były to gabinety Marcinkiewicza, Szydło, Morawieckiego) jest ktoś taki, kto zogniskuje gniew, spolaryzuje konflikt jeszcze mocniej, przesunie polityczną ścianę jeszcze bardziej w prawo i doprowadzi do białej gorączki adwersarzy. Jest więc Czarnek nikim, jest kością i ochłapem rzuconym mediom i politykom. I będą się żreć, będą, będziemy wyć. Po to jest ta nominacja. Środowisko, złamane niepowodzeniem strajku nauczycielskiego, raczej nie wykrzesze z siebie protestu, który umiałby go usunąć. A to jedyny sposób i reakcja. Tu przestrzeni na rozmowę nie ma żadnej. To jest ta jedna z dziwnych sytuacji, których jeszcze przed paroma laty nie mogliśmy sobie wyobrazić – żądanie dymisji jest uzasadnione, zanim taka postać zacznie czymkolwiek zarządzać. Czarnek precz. Tu naprawdę nie ma o czym gadać. r.kurkiewicz@tygodnikprzeglad.pl Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint