Ekologiczne zmory
Sąsiedztwo spalarni, bliskość fabrycznych kominów, znak „promieniowanie jonizujące” – tego boi się Polak Od kilku lat nasz kraj jest ogarnięty krzątaniną wywołaną ustawowo zapisanym obowiązkiem wykonywania tzw. PPP. Mowa o planach, politykach i programach (także strategiach, wizjach, misjach, rekomendacjach, zasadach, agendach, memorandach, kontraktach, porozumieniach itd.), dotyczących ochrony środowiska i/lub zrównoważonego rozwoju. Wszyscy, którzy interesują się zawodowo kwestiami środowiskowymi, wiedzą zapewne o Polityce Ekologicznej Państwa, Długookresowej Strategii Trwałego i Zrównoważonego Rozwoju, Koncepcji Polityki Przestrzennego Zagospodarowania Kraju i licznych dokumentach tego rodzaju dotyczących branż lub województw. Zaś ci, którzy zawodowo ochroną środowiska się nie interesują – nie wiedzą nic. Gdy się dowiadują, trochę ich to zaczyna denerwować. Zżymają się na tomy postulatów, bo być może pamiętają, co wynikało z wielkich i małych planów epoki centralnego sterowania życiem społeczno-gospodarczym. Są jednak w błędzie. Papierowe porządkowanie rzeczywistości i przyszłości, jeśli odbywa się z udziałem wszystkich zainteresowanych, jest wielkim dobrodziejstwem demokracji, tylko pozornie nudnym nudą tekstów poddawanych wielokrotnym uzgodnieniom. Planowanie połączone z odpowiedzialnością za wdrażanie planu jest w Polsce potrzebą chwili, a w ochronie środowiska podstawowym instrumentem (albo narzędziem – tak niestety teraz mówimy). W powiatach powstają właśnie programy ochrony środowiska połączone z planami gospodarki odpadami. Mają być uchwalone do gwiazdki 2003. Potem robotę przejmą gminy, które mają czas do połowy przyszłego roku. Różnie z tymi programami bywa. Są i tacy, którzy wzorem poprzednich lat ze zobowiązań nic sobie nie robią. W przypadku silniejszych nacisków (nb. nie wiadomo, kto miałby naciskać na niezależny samorząd powiatu) zdecydują się przepisać program od zaprzyjaźnionego sąsiada, zmieniając imiona własne. Inni szybko ogłosili przetarg i wybrali „zespół ekspertów”, możliwie tani i niezawracający głowy przybywaniem na miejsce. Spojrzenie z oddali, szybkie i jakby przez mgłę, daje możliwość wyeksponowania rzeczywistych problemów – ich postawienie nie jest zakłócone znajomością rzeczy, jak powiadają doświadczeni powielacze różnych PPP. Są starostwa szukające dobrych, wymagających specjalistów i gromadzące różne zewnętrzne środki na opłacenie przygotowania programu. Czasami to się udaje. Wreszcie incydentalnie zdarzają się w Polsce takie powiaty, gdzie udało się podjąć prace nad programem samodzielnie, gromadząc kadrę z otoczenia i licząc na aktywność różnych grup społecznych. Jest to praca ambitna, często niewdzięczna. Oczywiście, chwali się te dwa ostatnie rozwiązania. I chyba nie trzeba tu tłumaczyć, jak bardzo takie autentyczne i profesjonalne opracowania są nam potrzebne w dobie kształtowania się obywatelstwa obywateli i samorządności samorządów. Jest tylko pewne, warte felietonu ale! Wcale nie małe, podkurczone na marginesie ale – ale ALE – zasadnicze i groźne. Powstający wysiłkiem powiatowych elit (w dobrym tego słowa znaczeniu) program obejmujący rozległy diapazon problemów i uwarunkowań ochrony środowiska, a także poznawania zasad rozwoju zrównoważonego, zawierający przemyślane listy priorytetów i zadań materialnych, organizacyjnych i edukacyjnych, staje się dokumentem (uchwala go rada powiatu) trudnym i złożonym, niekiedy wykraczającym daleko poza średni poziom świadomości ekologicznej mieszkańców, a może nawet i radnych. Zróbmy tu maleńką wstawkę dotyczącą już nawet nie świadomości ekologicznej, ale świadomości zagrożeń środowiska. Otóż różne badania i oceny wskazują, że przeciętny Polak boi się skutków: – bliskości komina (nawet jeśli niczego nie emituje), – znaku „promieniowanie jonizujące”, nawet jeśli jest to w pełni hermetyczny mogilnik mało aktywnych odpadów, – sąsiedztwa spalarni, oczyszczalni ścieków i składowisk odpadów, mimo że są to również jego ścieki i jego odpady. Nie obawia się natomiast: – następstw picia wody z własnej, kiepsko wykonanej i źle zlokalizowanej studni, – wsiadania do samochodu i pędzenia nim po kiepskich drogach, – picia mleka od krów wypasanych przy ruchliwych trasach. Z takim bagażem poglądów trudno się poruszać w skomplikowanej materii celów i uwarunkowań programu ochrony środowiska. To zrozumiałe – przecież w programach jest nie pojedyncza wątpliwa mądrość eksperta z klatki schodowej ministerstwa, ale zbiorowa wiedza i wyobraźnia setek, a może nawet tysięcy pracujących i działających w konkretnych warunkach ludzi. Jest mądrość prawie wszystkich zawodów, zainteresowań, jest