Polski kicz filmowy jest nieśmiertelny Po niedawnej premierze filmu „Legenda” Mariusza Pujszy podniósł się krzyk – nie chcemy kiczu na naszych ekranach. Rzeczywiście, opowieści o biuściastych modelkach, które wyrzynają się w starym zamczysku skutkiem mętnego historycznego przekleństwa, trudno przed zarzutem kiczu obronić. Ale z tym świętym oburzeniem to też przesada, panowie krytycy. Ostatecznie kicz to krew z krwi i kość z kości polskiego kina. Skromny spacerek po jego historii pozwala od ręki skompletować listę kilkudziesięciu dzieł o rażącej łatwości intelektualnej, epatujących widza agresywnym bezguściem. Czyli kiczowatych. To głęboko niesprawiedliwe, że za czołowego (i jedynego) dostawcę kiczu uchodzi u nas reżyser Marek Piestrak za sprawą filmów „Wilczyca” czy „Klątwa w Dolinie Węży”. Może to i prawda, że podstawowa jednostka pomiaru kiczu w polskim kinie to „jeden piestrak”. Ale przecież mamy całe grono reżyserów, którzy tylko w jednym filmie odnotowali po kilka „piestraków”. W dodatku ich lista była płynna. Andrzeja Wajdę obwiniano za kicz patriotyczny po premierze „Lotnej”, Marka Piwowskiego za kicz sanatoryjny po „Rejsie”, a Stanisława Bareję o hurtową dostawę kiczowatych scenek obyczajowych w czasach, kiedy wzorcowy etos współczesnego Polaka formułował Krzysztof Zanussi. W te cienkie oceny nie wdajemy się. Na paru przykładach pokazujemy natomiast, jak łatwo kicz wciskał się u nas w każdy gatunek filmowy. I jak dobrze mu tam było. Kicz z „Dzikiego Wschodu” Kicz kwitł w swojskim gatunku filmowym, jakim był eastern. Aby go uzyskać, brało się słuszną problematykę – walkę „o utrwalenie władzy ludowej” – i nadawało jej westernową formę. Tak właśnie postąpił twórca „Wilczych ech” (1968), Aleksander Ścibor-Rylski. Bieszczady, polski „Dziki Wschód”, rok 1948 i walka pograniczników z bandytami o legendarny skarb. Westernową matrycę widać na każdym kroku. Bieszczadzkie połoniny fotografowane są tak, by wyglądały na prerie Arizony. W tle muzyka Wojciecha Kilara, który zrzyna z Elmera Bernsteina. A głównego aktora, Brunona O’Yę, kamery pokazują tak, by było widać, jak bardzo jest podobny do Gary’ego Coopera. I kiedy O’Ya jeden jedyny raz w filmie spogląda na zegarek, wskazówki pokazują oczywiście „samo południe”. Poza tym na każdym kroku widać, że ta historia została wymyślona za warszawskim biurkiem. W bieszczadzkiej strażnicy, na kompletnym odludziu – w 1948 r.! – mamy nieźle zaopatrzoną biblioteczkę i fachowo wydrukowany list gończy. Dachy okolicznych domków starannie pokryto eternitem. Dziewczyna „szeryfa” nosi krótką spódniczkę, która przypomina nie modę bieszczadzką roku 1948, ale miniówę z epoki Beatlesów. Nic dziwnego, że widzowie w dniu premiery „Wilczych ech”, 14 kwietnia 1968 r., naśmiewali się z fabuły, a nawet głośno próbowali odgadywać dialogi. Kicz erotyczny Czegóż to PRL-owski reżyser się nie imał, byle tylko przemycić na ekranie parę tuzinów gołych cycków? Dawał na przykład umoralniającą opowiastkę z życia pierwszych chrześcijan. Pokaz triumfu erotyki i chrześcijaństwa w jednym odbył się w roku na planie filmu „Thais” (1984) Ryszarda Bera. Najwybitniejszy biust obnosi przed obiektywem Dorota Kamińska jako legendarna, lekko podstarzała lampucera. „Wiele lat minęło, od kiedy posiadł mnie pierwszy mężczyzna”, wyznaje służebnicy. „Jako dziecko, zaczęłaś, o pani”, ta przypomina przytomnie. Po czym dobitnie – jak na polskie kino – zostaje pokazane, co Kamińska-lampucera zaczęła. Jednak dziś w filmie cieszą zgoła inne bonusy. To kreacja Bronisława Pawlika, który z doprawioną brodą udaje greckiego filozofa. A przede wszystkim Jerzy Kryszak jako „święty starzec”, bicz na nierządnice. Od tamtych czasów Kryszak nie pokazał już śmieszniejszego numeru. Kicz gangsterski Do stadium kiczu własnymi rękami doprowadził polskie kino gangsterskie jego twórca, Władysław Pasikowski. Doszło do tego na planie filmu „Reich” (2001 r.). Linda i Baka, zawodowi zabójcy o imionach – jak na kilerów z Wybrzeża przystało – Alex i André, jadą po robocie odpocząć na Hel. „Nie wyglądają na gliny, raczej na skurwysynów”, oceniają miejscowi. Mają rację. Alex-Linda mówi do swej ofiary, naciskając spust: „Nie musimy tego robić, ale lubimy”. Jednak w swoim własnym towarzystwie też nie są bezpieczni. Ich kultowy dialog brzmi: „Ty będziesz miał kontrakt na mnie, a ja na ciebie. – No! – To napijmy się”.
Tagi:
Wiesław Kot