Eksperyment na pacjentach

Eksperyment na pacjentach

Po wygranych wyborach na prezesa PZPN Grzegorz Lato usłyszał od swojego konkurenta Zbigniewa Bońka: „Chciałeś rower, to pedałuj!”. To samo mógłby usłyszeć Bartosz Arłukowicz, od niedawna minister zdrowia. Bardziej ofiara własnych ambicji niż sprawca bałaganu lekowego. Arłukowicz zjada żabę podrzuconą mu przez poprzedniczkę i firmuje zapisy ustawy, którą – jak się teraz okazuje – słusznie krytykował, będąc w opozycji. Intencje oczywiście wszyscy mieli dobre. Trzeba oszczędzać, racjonalizować wydatki, poskramiać nienasycone apetyty koncernów farmaceutycznych i części powiązanych z nimi lekarzy. Nie mówiono tylko, że celem nowej ustawy będzie również przerzucenie części kosztów na pacjentów. I nie chodzi tu o jakieś drobne, tylko, lekko licząc, o ponad 300 mln zł rocznie, które chorzy będą teraz dodatkowo wydawać na leki. I choć jest to dla ludzi najważniejsza informacja, to słabo się ona przebija na tle pieczątkowych protestów lekarzy. Nie ulega też wątpliwości, że władza, która jest głównym winowajcą bałaganu z lekami, wycofa się z nieszczęsnego zapisu o sankcjach dla lekarzy. I to uspokoi protestujące środowisko. Winni się pokajają, wprowadzone zostaną poprawki i wszystko się jakoś uładzi. Z jednym wyjątkiem. Pacjenci będą płacić więcej. Próba sił między władzą, koncernami farmaceutycznymi i lekarzami skończy się kompromisami, na których każdy coś straci. Największe straty poniesie jednak państwo. Znowu spada jego i tak nie za wielka wiarygodność i zmniejsza się autorytet. Dzieje się tak, bo takich głupich wpadek nie da się niczym usprawiedliwić. Spartolono coś, co dotyczy bardzo wielu ludzi, i w związku z tym powinno być pod szczególnym nadzorem premiera, parlamentu, ministra zdrowia i szefa Narodowego Funduszu Zdrowia. Niestety, nie było. Wiadomo, kto głosował za złymi zapisami w ustawie. I wiadomo, że posłowie PO byli potraktowani przez rząd jak bezmyślna maszynka do głosowania. Jest lista tych, którzy ostrzegali przed wpadkami i protestowali dużo wcześniej. Zanim doszło do katastrofy. I chwała im za to, bo inaczej można byłoby mieć wrażenie, że zwykła urzędnicza sprawność, trzymanie się procedur i terminów przekraczają możliwości naszych polityków i podległych im urzędów. Mam przy tym wrażenie, że nagorzej jest tam, gdzie do kierowania instytucjami rząd wysyła polityków bez doświadczenia w administracji. Mają się tego fachu uczyć na posadach ministrów i wiceministrów. Może zamiast tego lepiej byłoby powierzyć im operacje na chorych członkach rządu. Problem eksperymentowania na społeczeństwie byłby szybko i definitywnie zakończony. Gdyby nie to, że udręki pacjentów są realne i dokuczliwe, można by też przypuszczać, że w oczekiwaniu na prawdziwy kryzys rząd ufundował nam ćwiczenia sprawdzające odporność społeczeństwa na chaos i bałagan. To był ryzykowny eksperyment, za który trzeba będzie zapłacić. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 02/2012, 2012

Kategorie: Felietony, Jerzy Domański