Emeryci specjalnego nadzoru

Emeryci specjalnego nadzoru

Po odejściu ze służby armia nie interesuje się losem byłych komandosów. To dlatego część z nich schodzi na złą drogę Niedawno Roman Polko, dowódca elitarnego GROM-u, rozstał się z armią. Pułkownik odszedł z wojska na własne życzenie, nie precyzując jednak, jakie są tego powody. Nieoficjalnie mówi się, że chodziło o zatargi ze Sztabem Generalnym WP, niezbyt przychylnie nastawionym do jednostki. Lecz szef MON, Jerzy Szmajdziński, zaprzeczył, by na linii Sztab Generalny-GROM istniał jakikolwiek konflikt. Bez względu na to, jakie są rzeczywiste powody odejścia Polki, jedna rzecz pozostaje faktem – niespełna 41-letni mężczyzna przechodzi na emeryturę. Dla specjalistów to oczywiste marnotrawstwo – komandos w tym wieku osiąga bowiem szczyt swoich możliwości. W jaki sposób wykorzysta je, będąc na emeryturze? W zeszłym tygodniu do mediów przedostała się informacja, że Polkę jako cywilnego doradcę chciałby zatrudnić dowódca amerykańskich sił w Iraku, gen. Ricardo Sanchez. Pułkownik nie chciał skomentować tego doniesienia – przyznał jednak, że ma już sprecyzowane plany dotyczące własnej emerytury. Doświadczenie kolegów po fachu pułkownika, którzy przed nim pożegnali się z mundurem, wskazuje, że różne są losy komandosów w cywilu. W maju 2002 r. podczas napadu na kawiarenkę internetową w Czechowicach-Dziedzicach 25-letni Jarosław Ż. oddał 12 strzałów do dwóch policjantów. Sierż. Tadeusz Świerkot i kom. Mirosław Małczęć do lokalu weszli tylko na chwilę – by napić się kawy podczas nocnego patrolu. Zaskoczeni przez Ż. i jego dwóch kompanów funkcjonariusze zginęli na miejscu. Wymiana ognia, do jakiej wówczas doszło, nie była pierwszym starciem, w którym funkcjonariusze policji mieli za przeciwnika uzbrojonych w broń palną bandytów. Zadziwiająca była jednak umiejętność, z jaką Jarosław Ż. posługiwał się pistoletem. Dopiero niedawno okazało się, że zabójcę wyszkolił zawodowy komandos – kpt. Robert J. Emerytowany oficer służył w 1. Pułku Specjalnym w Lublińcu. Do wojskowej emerytury dorabiał jako instruktor strzelecki. W gronie jego uczniów prymusem był właśnie Jarosław Ż. Czy J. świadomie szkolił bandytę? Na to pytanie stara się odpowiedzieć prokuratura. Z zeznań kapitana wynika, że nie miał o tym pojęcia. Jednak przeszłość oficera nie świadczy na jego korzyść – był już karany za fałszowanie dokumentów, korumpowanie podwładnych i nielegalne posiadanie amunicji. Pierwszy exodus Czy takich przypadków jest w Polsce więcej? Na ile wiarygodna jest opinia, że gros żołnierzy sił specjalnych po zakończeniu służby zasila szeregi grup przestępczych lub szkoli ich członków? Co tak naprawdę dzieje się z ekskomandosami, gdy opuszczają mury koszar? W 1994 r., rozkazem ówczesnego szefa Sztabu Generalnego, gen. Tadeusza Wileckiego, rozwiązano dywizyjne kompanie rozpoznawcze. Ich żołnierze mieli utworzyć jedną dużą jednostkę specjalną w sile pułku. Na miejsce jej dyslokacji wybrano Lubliniec – miasteczko w dzisiejszym woj. śląskim. – Wileckiemu wydawało się, że wystarczy spędzić ludzi i z dnia na dzień powstanie mu doborowa jednostka – mówi płk Leszek Drewniak, były komandos. – Ale w Lublińcu nie było niczego. Mniejsza o bazę treningową, tę udało się we własnym zakresie wybudować. Ale co z mieszkaniami dla kadry i rodzin? Przecież żołnierze sami sobie nie mogli zbudować domów. A MON nie był w stanie zapewnić dostatecznej liczby mieszkań. I tak rozpoczął się pierwszy w III RP exodus komandosów. Część żołnierzy zrezygnowała z lublinieckiego przydziału i objęła posady w innych garnizonach – mające niewiele wspólnego z ich dotychczasową służbą, ale przynajmniej gwarantujące odpowiednie zaplecze socjalne. Nieliczna grupa dostała się do będącego wówczas w dyspozycji MSW GROM-u. – Ponad setka jednak musiała odejść z wojska – kontynuuje płk Drewniak. – Znakomici żołnierze, o unikalnych umiejętnościach, w których państwo zainwestowało olbrzymie pieniądze, nagle pozostali bez pracy. A mówimy tu o 30-, 40-latkach. Co dalej z nimi się działo? Kilka lat po „reorganizacji” spotkałem jednego z kolegów – na warszawskim bazarze handlował warzywami. Inni stanęli na bramkach w nocnych lokalach, część ochraniała panienki w agencjach towarzyskich. Niektórym zaproponowano posady „instruktorów”, za bardzo, bardzo duże pieniądze. Druga strona barykady – Połowa lat 90. to okres świetności rodzimych grup przestępczych – mówi były oficer Biura do Walki z Przestępczością Zorganizowaną KGP,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 06/2004, 2004

Kategorie: Kraj