Choć społeczeństwo polskie sprawia wrażenie, jakby było w letargu i zupełnie wyłączyło się z obecności w życiu publicznym, może to być nieco mylące dla obozu władzy. W latach 60. XX w. hipisi używali pojęcia drop out – po polsku oznacza to odpadnięcie czy porzucenie. Chodziło o odłączenie się od panującego systemu i życie poza nim. Chwilę później, w okolicach 1968 r., odpadnięcie zamieniło się w otwartą walkę z systemem. To była na razie największa rebelia w zachodnim świecie od zakończenia II wojny światowej. Obecne „odpadanie” dużej części polskiego społeczeństwa (bojkot oficjalnych programów informacyjnych, coraz większy brak respektu dla instytucji państwa, pogardzanie osobami sprawującymi władzę i zamykanie się przed absurdalnymi decyzjami politycznymi w swoim prywatnym życiu) może jednak się przekształcić w otwarte zwarcie z panującym porządkiem. Trudno powiedzieć, komu pierwszemu puszczą nerwy. Zazwyczaj dzieje się to przypadkowo. Być może jakiś lokalny komendant policji będzie chciał być bardziej papieski od papieża i w szczególny sposób okazać lojalność wobec władzy, rozbijając nielegalną demonstrację. A może kogoś z protestujących poniesie przy okazji kolejnej bełkotliwej wypowiedzi pani premier oraz popisów arogancji władzy (i co nam, k… zrobicie?) i trochę przez przypadek poleci pierwszy kamień. Wtedy wydarzenia potoczą się lawinowo, a napięcie społeczne osiągnie poziom, którego nie będą kontrolowały ani władza, ani oficjalna opozycja parlamentarna. I nikt nawet nie będzie pamiętał, co było pretekstem wybuchu otwartego konfliktu społecznego. Na razie wszystko zmierza w tym kierunku. Z jednej strony – zamknięta w swoim świecie sekta rządowa mająca pełnię władzy w państwie; zero ochoty na jakiekolwiek kompromisy i poczucie bezkarności podparte wiarą, że władza dana jest im na całą wieczność. Z drugiej – zagubiona i wciąż bez pomysłu opozycja parlamentarna. Co ciekawe, głównym przeciwnikiem PiS wydają się nie PO ani nawet Nowoczesna, lecz powstające ruchy społeczne z KOD na czele. To całkiem zrozumiałe. Dla nowej władzy stary wróg w postaci PO jest znany i w pełni przewidywalny. Można powiedzieć, że w wielu sprawach nawet podobny do PiS. Na przykład ostatnie umizgi partii Schetyny do funkcjonariuszy Kościoła są zupełnie pozbawione logiki – działacze PO w ramach poprawy relacji z aparatem kościelnym zaprosili bp. Pieronka na inauguracyjne spotkanie Klubów Obywatelskich, a ten swoim zwyczajem skarcił ich niczym nierozgarniętego uczniaka za grzebanie przy in vitro czy uchwalenie konwencji antyprzemocowej. Grzegorz Schetyna, choć sprawny w grach wewnątrzpartyjnych, nie rozumie, że niewiele ma do zaproponowania Kościołowi – funkcjonariusze kościelni w tej chwili robią interesy i załatwiają pieniądze w rozmowach z rządzącym PiS. Pozostali mogą co najwyżej składać ukłony hierarchom kościelnym i cmokać biskupie pierścienie. Czy taką rolę chciałby Schetyna dla PO? Chyba jednak nie. Natomiast KOD to oddolny ruch, nieprzewidywalny i coraz bardziej masowy. Jeżeli dodamy do tego, że za chwilę obok mogą się pojawić bardziej radykalne w treści i formie inicjatywy społeczne, trudno się dziwić wychodzącym z okolic MSW pomrukom przedstawicieli władzy o tym, że „trzeba się przyjrzeć działaczom KOD”. A prezes PiS przy aplauzie aparatu partyjnego mówi o sympatykach KOD, że „oni gardzą Polską, oni chcą odrzucić Polskę”. I jeśli rozwinąć to zdanie do stwierdzenia o odrzuceniu Polski nacjonalistycznej, klerykalnej, faszyzującej, mogłoby ono, jak sądzę, nawet być uznane za bliskie prawdy przez działaczy KOD. Ta wzbierająca fala werbalnej agresji wobec opozycji społeczeństwa obywatelskiego za chwilę może się zamienić w otwarte represje. Na razie policja nachodzi domy nieboszczyków albo staruszków i szuka kwitów dla IPN. Wkrótce może zacznie szukać kwitów na KOD, ekologów, działaczy lewicy i przeciwników nacjonalizmu. Entliczek, pentliczek, brunatny stoliczek, na kogo wypadnie, na tego bęc. Trzeba będzie jakoś odwrócić uwagę od opinii Komisji Weneckiej i klinczu przy Trybunale Konstytucyjnym. Igrzyska czas zacząć. Każda akcja powoduje jednak reakcję. Każde uderzenie aparatu państwa będzie wzmagało opór społeczny i radykalizację ruchu protestu. W takich sytuacjach państwo tak naprawdę pokazuje swoją słabość i zazwyczaj przy okazji traci monopol na przemoc. A to wynosi konflikt na zupełnie inny poziom. Samoobrona społeczna odkrywa szerszej publiczności prostą prawdę, że aby bronić