Amerykanie się organizują, Anglicy popadają w depresję, a Francuzi kupują najdroższego szampana. Czekamy na film o Polakach Wirus, pandemia, masowa śmierć to tematy filmów z każdej półki. Jedno mają wspólne – pokazują kataklizm tak przerażający, że nikt w niego nie uwierzy, póki nie zobaczy. Z kilkudziesięciu romansów, historii familijnych, kryminałów, horrorów i thrillerów z wiodącym motywem epidemii wybrałem 10 filmów, których autorzy starali się raczej zjawisko analizować, niż nim straszyć. Te dzieła wybitnych często twórców rozmawiają ze sobą, uzupełniają się, dopowiadają i tworzą poruszającą panoramę czasu zarazy. „Dominacji człowieka nad Ziemią najbardziej zagraża wirus” – ten cytat z noblisty dr. Joshuy Lederberga otwiera „Epidemię” Wolfganga Petersena. Racja, przecież on może dać o sobie znać wszędzie i w każdej chwili. W „Epidemii” ujawnił się w ostępach afrykańskiej dżungli w głębokich latach 60., w obozie najemników. Zrzucono na nich bombę, która wypaliła do korzeni okolicę. Ale nie wirusa. I ten powraca po 30 latach. Zaawansowana amerykańska medycyna jest równie bezradna jak czarownicy opędzający się od zarazków magicznymi miotełkami. Niekiedy pochodzenie wirusa da się wytropić, ale nie znaczy to jeszcze, że można go zatrzymać. Zadanie ułatwia mu ludzka beztroska i głupota. W filmie „28 dni później” Danny’ego Boyle’a grupa aktywistów włamuje się do laboratorium ośrodka badawczego w Cambridge, aby uwolnić zwierzęta wykorzystywane w eksperymentach naukowych. Aktywiści nie chcą nawet słyszeć, że te „króliki doświadczalne” mogą być groźne, bo testuje się na nich wirus agresji. Na wolność wymykają się zwierzęta – i wirus. Co prowadzi widza do wniosku, że nie mamy zielonego pojęcia, jakie wirusy wyhodowano już w podobnych tajnych ośrodkach: wojskowych, rządowych, uniwersyteckich. W innych przypadkach diagnostyka przypomina ciuciubabkę. W filmie „Ostatnia miłość na Ziemi” w wyniku tajemniczej epidemii ludzkość traci kolejne zmysły. Choroba ujawnia się w wielu krajach i wygląda na równoległą, a nie na zakaźną. I jeszcze jedno – wraz z utratą np. węchu pojawia się niezrozumiały atak dojmującego smutku. Ludzi nagle dopada przygnębienie niemożliwe do przezwyciężenia, bolesne poczucie straty. Kierowca, lekarz czy policjant w trakcie czynności zawodowych wybuchają spazmatycznym płaczem, którego nie sposób opanować. Życie staje im przed oczami jako niekończące się pasmo win i kompromitacji. Przyczyna? Może to kwestia wszechobecnych toksyn. A może wina genetycznie modyfikowanych roślin i hormonów. Ewentualnie atak na wolny świat ze strony fundamentalistów, którzy sami mianowali się karzącą ręką Boga podniesioną na niewiernych. Słychać też głosy, że wirusa wypuszczono na wolność celowo, żeby zmusić ludzi do jeszcze większych zakupów i w ten sposób dać bodziec kulejącej gospodarce. W przypadku pandemii możliwy jest zresztą każdy scenariusz i żaden nie wydaje się nieprawdopodobny. Nawet ten z filmu „Miasto ślepców” nakręconego według powieści noblisty José Saramago. Ludzie ślepną. Nagle i bez widocznej przyczyny. A to kierowca na ruchliwym skrzyżowaniu, a to panienka do towarzystwa w trakcie świadczenia usługi w hotelu. Medycyna taki przypadek przyjmuje do wiadomości i odsyła pacjenta do domu – nie jest w stanie zrobić dosłownie nic. Geneza choroby jest równie nieuchwytna jak w filmie „Inwazja”, w którym Nicole Kidman jako naczelny psychiatra stanu Waszyngton informuje, że wirus ostrej psychozy przywędrował do nas z kosmosu. Kasandra przepowiada zarazę A kiedy mleko się rozlało, jako pierwsza z pandemią zmaga się zaawansowana medycyna. Film „Epidemia” kawa na ławę pokazuje, że żadne procedury, kombinezony ani kordony nie są szczelne. Ci najbardziej, wydawałoby się, odpowiedzialni, naukowcy w laboratoriach, są po ludzku nieuważni, bywają niefrasobliwi, zmęczeni, senni albo pijani. A kiedy nawet dopilnują procedur, wirus wymknie się przez klimatyzację. Poza tym wirusolodzy – jak w filmie „12 małp” Terry’ego Gilliama – cierpią na syndrom Kasandry z mitologii greckiej, która wieści nieszczęścia Troi, ale nie może im zapobiec. Nic więc dziwnego, że epidemia zastaje często wyspecjalizowanych wirusologów w stanie rezygnacji i wypalenia zawodowego. Oni mają też o wiele pełniejszy obraz sytuacji niż przeciętny spanikowany odbiorca wpatrzony w telewizyjne wiadomości. Oni doskonale wiedzą, że takiego wirusa jak choćby ten pokazany w „Contagion – epidemia strachu” Stevena Soderbergha trudno wyhodować w sposób sztuczny, ponieważ natychmiast zabija każdą komórkę, do której został wprowadzony. Bez tego