Erotyka na wesoło

Erotyka na wesoło

Brytyjskie pismo literackie nagrodziło najgorzej opisane sceny erotyczne. Wśród nominowanych są Gabriel Garcia Marquez, John Updike i Salman Rushdi Polski pejzaż nagród literackich jest nudnawy. Nic, tylko nagradzamy to, co najlepsze. A tymczasem można ciekawiej. Ktoś policzył, że angielski autor ma szansę startować do prawie 300 wyróżnień. W tym do nagrody, której wszyscy boją się najbardziej. Przyznawanej przez przyciągające najlepsze pióra, słynne londyńskie pismo literackie „Literary Review”, nagrody za najgorsze sceny erotyczne w literaturze współczesnej (Bad Sex in Fiction Award). Prysznic i ironia Wręczanie tego nietypowego trofeum 13 lat temu zapoczątkował nieżyjący już naczelny miesięcznika, Auberon Waugh. Czyżby zimnokrwisty, zarozumiały Anglik chciał pofolgować stereotypowej niechęci do okazywania emocji i napiętnować zbyt śmiałe sceny erotyczne? Zarzut raczej chybiony. Pomysłodawczynią była importowana z Nowego Jorku krytyczka, Rhoda Koenig, która twierdziła, że chodzi tu o poczucie estetyki, a nie troskę o moralność. Chodzi o to, żeby „napiętnować prostackie, wulgarne, często niechlujne wykorzystanie zbędnych fragmentów opisów seksu we współczesnej powieści. I zniechęcić do ich pisania”. Wiadomo, śmiech to broń potężna. Triumfatora ubiegłorocznej edycji poznaliśmy 1 grudnia. Został nim Giles Coren, do niedawna brytyjski krytyk kulinarny, w ubiegłym roku debiutujący jako powieściopisarz, książką „Winkler”. I od razu taki sukces. Nagrodzono jednozdaniowy, 138-wyrazowy opis niezwykle energicznego seksu oralnego, który uwzględniał rzucanie się partnerów na siebie, grzechotanie penisa o zęby partnerki (osobliwa onomatopeja, nieprawdaż?), przypadkowy strzał faceta spermą we własne oko, drapanie do krwi (po takim seansie wskazane kilka szwów) i w końcu finał, który powalił jurorów jako szczególnie przyprawiający o mdłości. Otóż męski organ: „podskakiwał jak wąż prysznica wrzuconego do pustej wanny, a ona głęboko drapała jego plecy paznokciami obu dłoni, i on strzelił jeszcze trzy razy, szerokimi pasami w jej pierś. Jak Zorro”. Zawsze oczywiście można bronić się, że redakcyjne jury nie zrozumiało głębi sceny erotycznej. Laureat sprzed roku, Amerykanin, Tom Wolfe, jako jeden z bardzo nielicznych nie przyjechał odebrać statuetki. Ściął gremium oceniające z nóg sceną z książki „I Am Charlotte Simmons”: „Hoyt zaczął poruszać ustami jakby starał się wyssać lody z wierzchołka rożka, nie używając zębów… Język ślizgał się, ślizgał się, ślizgał się, ale ona starała się koncentrować na dłoni, bo ta miała cały obszar jej tułowia do odkrycia, a nie tylko jaskinie otolaryngologiczne”. Czego jurorzy według obrażonego pisarza nie zrozumieli? Otóż ironii. Ironii uzyskanej przy użyciu słowa „otolaryngologiczny”, które służyło do uczynienia jej nieerotyczną. Bycie niezrozumianym przez czytelników to straszna rzecz… Panteon na liście Kto ląduje na liście kandydatów? Autorzy harlequinów? Niezupełnie. Wśród ubiegłorocznej jedenastki konkurencja była wyjątkowo silna, nie zabrakło wielkich nazwisk literatury: Gabriela Garcii Marqueza, Johna Updike’a czy Salmana Rushdiego. Pochlebne recenzje i kandydowanie do cenionych wyróżnień, takich jak Booker czy Whitbread, nie chronią przed antynagrodą „Literary Review” (patrz przypadek Rushdiego). Cóż, parafrazując dosłowne tłumaczenie jej nazwy, kiepski seks może się przytrafić nawet najlepszej literaturze. U Rushdiego jurorów szczególnie zafrapował fragment powieści Śalimar Klaun: „- No wiesz, możemy się wzajemnie dotykać w pięciu miejscach, możemy się całować na siedem sposobów i tulić do siebie w dziewięciu pozycjach, lecz nie dajmy się ponieść. Bunji w odpowiedzi zdjęła przez głowę pheran i koszulę, po czym stanęła przed nim naga, nie licząc małego koszyczka z węglem, który wisiał nisko, pod brzuchem, podgrzewając jeszcze coś, co już było rozgrzane” (tłum. Jerzy Kozłowski, Rebis 2006). Gabriel Garcia Marquez wpisał się na listę nominowanych scenką z „Rzeczy o moich smutnych dziwkach”: „W odpowiedzi posyłała mi nowe wibracje przez każdy cal swojej skóry i w każdym z nich znajdywałem odmienne ciepło, smaki swoiste i nowy jęk, i cała wewnątrz rozbrzmiała arpeggio i sutki rozkwitły nawet nietknięte. Zaczynałem już zasypiać o świcie, kiedy poczułem jakby wrzawę tłumów nad morzem i jakąś panikę w drzewach, przeszywające mi serce. Udałem się wówczas do łazienki i napisałem na lustrze: Delgadino, życie moje, zaczęły wiać bryzy Bożego Narodzenia” (tłum. Carlos Marrodan Casas, MUZA

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 05/2006, 2006

Kategorie: Kultura