Nie wiem, czy mnie pochowają z honorami wojskowymi. A chciałbym, żeby był kapelan i tych kilka strzałów na pożegnanie – Gdzie pana zastała wojna? – W Brzeżanach na Podolu. Mój ojciec miał gospodarstwo rolne – wystarczająco duże, by władze radzieckie uznały go za obszarnika. 10 lutego 1940 r. wraz z całą rodziną zostałem wywieziony do Okręgu Komi-Parmiackiego. Miałem 17 lat. Trafiliśmy do lasu. Do najbliższej wioski było 25 km. Najpierw ulokowano nas w baraku, w którym czasami bywali radzieccy drwale, a potem wskazano mojej rodzinie i innym przesiedleńcom polanę, na której wybudowaliśmy sobie domy – drewniane z murowanymi piecami. Warunki były trudne. Zmarła siostra mamy i jej nienarodzone dziecko. Ojciec był schorowany, nie mógł pracować. Kiedyś wezwano go, żądając pisemnego potwierdzenia przyjęcia obywatelstwa ZSRR. Nie chciał się zgodzić. Zagrożono rozdzieleniem rodziny. Ojciec poprosił nas o radę. Zdecydowaliśmy, żeby podpisał. Pracowałem przy wyrębie lasu. Opuściliśmy wraz z kolegą wieloosobową brygadę i podjęliśmy pracę na własny rachunek. Zostałem tzw. udarnikiem (przodownikiem). Dzięki wyrabianiu dużej normy mogłem wykupić większe racje żywnościowe, którymi dzieliłem się z rodziną. – Kiedy wydostał się pan z lasu? – Stosunek do Polaków zmienił się po agresji Niemiec hitlerowskich na ZSRR. Podpisano układ Sikorski-Majski, wydano dekret o amnestii, przywrócono nam polskie obywatelstwo. Gdy te informacje dotarły do nas, razem z mężem zmarłej ciotki pokonaliśmy pieszo ponad 70 km, by znaleźć się w powiatowym mieście. Otrzymaliśmy w nim pracę i konie niezbędne do przewiezienia na nowe miejsce znajdującej się w lesie rodziny. Chciałem zaciągnąć się do armii gen. Władysława Andersa, w tym celu pojechałem do stolicy okręgu – Kudynkaru. Tam jednak powiedziano mi, że spóźniłem się, bo polskie wojsko odeszło na południe. Gdy tylko dowiedziałem się o tworzeniu 1. Dywizji Piechoty im. Tadeusza Kościuszki, niezwłocznie udałem się do „wojenkomatu” (wojskowej komisji uzupełnień). 12 maja 1943 r. trafiłem do obozu w Sielcach. Początkowo ćwiczyliśmy w cywilnych ubraniach, bo nie było broni ani nawet mundurów. Dowieziono je potem, podobnie jak automaty i rusznice przeciwpancerne. – Nie miał pan wątpliwości, czy to było polskie wojsko? – Żadnych. Były biało-czerwone flagi, „Rota”, Tadeusz Kościuszko na sztandarze, modlitwy. No i orzeł – choć dziwny, bo wyglądał bez korony jak kura. Powiedziano nam, że to orzeł piastowski. Dywizja była dla nas skrawkiem ojczyzny. Wiedzieliśmy, że będziemy walczyć z Niemcami o Polskę. Ten patriotyzm czułem wokół siebie, choć zdarzały się wyjątki. Na moich oczach za próbę dezercji rozstrzelano dwóch żołnierzy. Otrzymałem przydział do dywizjonu przeciwpancernego. 15 lipca 1943 r. – w rocznicę bitwy pod Grunwaldem – złożyłem przysięgę. Pod Lenino moja bateria artylerii przeciwpancernej – małych 45-milimetrowych dział – została przydzielona do 2. pułku. Nasze stanowiska znajdowały się najbliżej rzeki Mierei. Za nami rozlokowano przygotowującą się do ataku piechotę. Wyżej na stoku umieszczono baterię radzieckich dział. Pamiętam, jak zaatakowały ją niemieckie samoloty. Byłem ciekawy, jak wygląda bombardowanie, i wyjrzałem z okopu. Zobaczyłem radzieckiego żołnierza, który stojąc, wygrażał rękami hitlerowskim lotnikom. Za chwilę pocisk ściął jego głowę, tułów kiwał się do przodu i do tyłu, aż upadł na ziemię. W czasie tej bitwy ogłuszył mnie pocisk, który rozerwał się obok naszego działka. Po bitwie awansowałem z kaprala na chorążego, zostałem zastępcą dowódcy kompanii rusznic przeciwpancernych. Przerzucono nas w okolice Żytomierza. – Czyli na tereny przedwojennej Polski. To było dla was oczywiste, że to już nie będzie Polska? – Tak. To był temat wielu pogadanek. Zresztą sam – jako oficer oświatowy – je prowadziłem. Zgodnie z obowiązującą wykładnią tłumaczyłem żołnierzom: musimy zostawić ziemie wschodnie, w zamian za nie Polska otrzyma ziemie na zachodzie. Mówiłem: walczymy o Polskę demokratyczną, w której wszyscy obywatele będą równi wobec prawa, o Polskę, w której nie będzie podziału na bogatych i biedotę. O Polskę, w której ziemia zostanie sprawiedliwie podzielona. I co wtedy było niezwykle ważne – Polskę, w której nie będzie kołchozów. – Jednak Polską dla Kościuszkowców były ziemie, które miały do niej nie wrócić – tam były ich rodzinne domy, gospodarstwa, kościoły, groby bliskich. –
Tagi:
Krzysztof Pilawski